13 kwietnia 1940-wspomnienia z zesłania do Kazachstanu

Pomiędzy 1940, a 1941 rokiem doszło łącznie do czterech deportacji w głąb ZSRR. Chciałbym skupić się na drugiej, gdyż jest dla mnie wyjątkowa przez postać mojej babci. 13 kwietnia 1940 roku wraz z rodziną została pod przymusem wsadzona do pociągu w otoczeniu żołnierzy radzieckich. Co ciekawe, już od małego mówiło mi się, że jestem wnukiem Sybiraczki. Czułem i wciąż czuję wdzięczność za to, że mojej babci Loni ( Eleonorze) udało się przetrwać mimo niesprzyjających warunków, ażeby opowiedzieć swoim wnukom, w tym mnie, jak tam rzeczywiście było. Wpierw jednak należałoby sprostować jedną rzecz. Większość osób, gdy usłyszy o wywózkach, pomyśli za pewne – Syberia. Jednak moja babcia wraz z innymi Polakami została wywieziona do Kazachstanu  i to tam przyszło spędzić jej przeszło 6 lat. A oto jej historia:

Babciu, zdając sobie sprawę z tego, iż nie są to najprzyjemniejsze wspomnienia z Twojego życia, proszę jednak, abyś opowiedziała o momencie, gdy radziecki żołnierz przekazał wam, żebyście się pakowały, gdyż za chwilę wyjeżdżacie z kraju.

„Przyjechali w nocy, około godziny drugiej i powiedzieli, żebyśmy się ubierali, gdyż jedziemy do swojego ojca (23 grudnia 1939 roku tata mojej babci został zabrany przez sowietów – przyp. red.). Kazali nam wziąć wszystko. Jeszcze przed wyjściem z domu, mama zebrała nas, abyśmy się pomodlili przed odjazdem. Wtedy jeden z młodszych żołnierzy, przyłożył mi do skroni swoją dubeltówkę, każąc mi przestać się modlić. Jednak dowodzący tą akcją, rzekł do niego by dał spokój. „Taka jest ich wiara i pozwól im na to”. W momencie opuszczania mojego rodzinnego domu, miałam ukończone 9 lat.

Przewieźli nas furmankami na stację Lewickich. Tam już na nas czekały bydlęce wagony, do których mieliśmy wsiąść. Na koniu przyjechał nasz wujek. Przywiózł dla nas jedzenie  oraz pieniądze , które dostał w zamian za krowę, żebyśmy mogli w trakcie przejazdu kupić jeszcze więcej jedzenia i w razie potrzeby, lekarstwa.

Jedna z kobiet błagała żołnierzy radzieckich, ażeby pozwolili jej maleńkiemu dziecku zostać w Polsce. Ostatecznie dowodzący na stacji wyraził zgodę, aby ktoś z jej rodziny wziął niemowlę. Następnie zawieźli nas do Białegostoku, gdzie dopełnili resztę wagonów. Przez zakratkowane okienka mogłam patrzeć na wszędobylską straż. „

Babciu, jak przebiegał transport z Polski do Kazachstanu? W jaki sposób ludzie odnosili się do siebie nawzajem?

„W tych bydlęcych wagonach nie było nic prócz samych desek. Żadnych łóżek, czy materaców do spania. Gdy chcieliśmy się ogrzać to przykrywaliśmy się naszymi własnymi ubraniami. Jedzenia zabranego z domu starczyło na bardzo krótko. Na granicy udało nam się wymienić pieniądze na ruble, jednak nie wiele ich było. Poza tym, żołnierze nie zawsze pozwalali kupować jedzenie. Jednak zdarzało się czasem, że oni sami przynosili do wagonów kotły z zupą. Niekiedy do zupy dodawali chleb. Niestety przez wcześniejsze choroby, nie byłam w stanie regularnie jeść podczas podróży.

Mimo tych warunków, ludzie byli nastawieni do siebie przyjaźnie. Byli życzliwi. Pomagali sobie nawzajem w miarę możliwości.

Dopiero po 4 tygodniach dojechaliśmy do Kazachstanu. Wyrzucono nas na jednej ze stacji kolejowych. Stamtąd wozili nas ciężarówkami do kołchozów.”

Babciu, opowiedz o pierwszego kołchozu, do którego trafiliście. Jakie panowały tam warunki? Jak odnosili się do siebie mieszkańcy tego kołchozu?

„Trafiliśmy do kołchozu założonego przez Polaków wywiezionych w 1936 roku z terenów Ukrainy. Byli wobec nas bardzo życzliwy. Powiedzieli nam, że jak jak ich przywieziono ciężarówkami, to zobaczyli tylko gołą ziemię. Nie było niczego. Musieli wszystko zbudować sami. Pomogli nam zbudować ziemiankę, w której mieszkaliśmy na co dzień. Jednak, gdy przyszły mrozy, sytuacja znacznie się pogorszyła. Wszystko wewnątrz ziemianki zaczęło przymarzać. Jedna z pań zaproponowała, że weźmie mnie do swojego mieszkania na zimę, gdyż widziała jak się męczę.

Niestety w tym kołchozie nie było pracy dla nas żadnej pracy. Żołnierze pozostawili nas samych sobie. Gdy rozbolał mnie mocno ząb, nie było żadnego lekarza w pobliżu. Mama zaprowadziła mnie do młynarza, który podobno wyrywał zęby. Jednak nie mógł mi pomóc, gdyż byłam za lekka. Przez to, gdy próbował wyrwać mi ząb, podnosił mnie razem ze sobą.

Wywieziono nas stamtąd jeszcze przed upływem dwóch lat od momentu przyjazdu. Zabrano nas na kolej, gdzie mieszkaliśmy w wagonach. Była to zmiana na lepsze, gdyż mama dostała pracę na kolei. Mama dostawała 40 dag chleba, a my po 200 g. Jedna noc zapadała mi głęboko w pamięci. Raz w nocy mama po powrocie z pracy, zjadła cały chleb, jaki mieliśmy. Zaczęła płakać, mówiąc dzieci, co wy będziecie jedli… Z czasem moja siostra zaczęła pracować na kuchni. Dzięki temu co jakiś czas mogła przynosić jakieś resztki dla nas do zjedzenia. Niedługo po tym, zaczęli nas przenosić z miejsca na miejsce, z jednego kołchozu do drugiego.”

Babciu, jakie najgorsze wspomnienie zapadło Tobie w pamięć podczas całego Twojego pobytu w Kazachstanie?

„Zawieźli nas do kołchozu, w którym panował tyfus plamisty. Zachorowała na niego jedna z moich sióstr. Żeby móc ją wyleczyć, potrzebne były lekarstwa, a moja rodzina nie była bogata. Dlatego też, moja mama razem z moim bratem, zaczęli ściągać węgiel z przejeżdżających pociągów. Dzięki temu, mogli wymieniać go na jedzenie i lekarstwa. W kołchozie udało im się odszukać panią doktor. Zgodziła się pomóc mojej siostrze tylko, że nie miała ona co jeść. Moja mama zaproponowała, że będzie ją karmiła w zamian za pomoc mojej chorej siostrze. Moja siostra strasznie cierpiała i nie wyglądało, że uda jej się to przetrwać. Któregoś dnia pani doktor powiedziała, że jeżeli przeżyje dzisiejszą mroźną noc (mróz miał zabić bakterie -przyp. red.) to wyzdrowieje, inaczej czeka ją śmierć. Pobiegłam do mamy z płaczem i razem zaczęłyśmy się modlić i ona to przeżyła.”

Babciu opowiedz o pobycie w kołchozie, w jakim przyszło Ci z rodziną spędzić ostatnie chwile w Kazachstanie? 

„Jak tylko moja siostra wyzdrowiała, zostaliśmy ponownie przewiezieni. Wydaje mi się, że już do ostatniego kołchozu. Obok niego płynęła rzeka, w której było mnóstwo ryb. Wystarczyło włożyć wiadro, żeby coś złowić. Mój brat jednak wołał łowić na wędkę. Pamiętam jeszcze, że skonstruował on kijek, którym zbierał niedopałki razem z nami. Wymieniał je na bilety do kina. Czasami zabierał mnie ze sobą na jakiś film. Tylko, że do kina były 3 kilometry i trzeba było iść przy torach. Gdy moja mama się o tym dowiedziała, to nakrzyczała na niego, że przecież mogliśmy zginąć.

Niedaleko od nas był kołchoz, jakieś 16 km. Tylko, że trzeba było dojeżdżać pociągiem, ale tam była praca. Wycinanie ostu. Jednak cały dzień mogliśmy jeść kaszę, jakąś zacierkę i chleb. Udało mi się nawet zostawić trochę chleba rodzinie. Przerwano pracę, gdyż do kołchozu przyjechał opłacony tabor cygański. Podczas występu Cyganka wskazała na mnie. Zapytała mnie, czy nie chciałabym z nimi występować. Przestraszyłam się, czy nie zechcą mnie wykraść, więc uciekłam z tego kołchozu. Wracałam na piechotę.Szłam 13 kilometrów, aż do stacji. Chciałam wsiąść do pociągu, jednak konduktor mnie nie wpuścił do środka , więc te ostatnie kilometry, jechałam na schodkach. To było odważne, nie?”

Babciu, jak wyglądał wasz powrót do domu? Co uderzyło Ciebie najbardziej po powrocie do Polski? Czy podróż przebiegała spokojnie?

„Na parę dni przed powrotem ciężko zachorowałam. Chyba na wyrostek; miałam ciężką gorączkę. Mojej siostrze powiedziano, że na stacji kolejowej zatrzymali się żołnierze radzieccy wracający z Polski. Poszła tam szukać lekarzy. Dopiero w ostatnim wagonie odnalazła młodego lekarza, któremu opowiedziała o mojej sytuacji. Musieli przejść co najmniej 3 kilometry. Gdy tylko mnie zobaczył, poprosił o zimną wodę. Co prawda, udało mu się zbić mi gorączkę. Jednak powiedział mojej mamie, że powinnam znaleźć się jak najszybciej w szpitalu. Najbliższy był oddalony od nas o 200 kilometrów. Wtedy moja mama powiedziała, wola boża, i że jadę z rodziną do Polski. Jeżeli bym została w szpitalu, to pewnie już bym nie wróciła.

Chyba w maju 1946 roku powiedziano nam, że wracamy do Polski.  Czuliśmy szczęście przemieszane z niedowierzaniem, gdyż wielokrotnie mówiono nam, że wracamy. Dopiero, jak nas wsadzili do pociągów to uwierzyliśmy. Niestety bardzo szybko w pociągu zapanowała malaria, na którą zachorował mój brat, siostra i mama. Jedna pani w wagonie poradziła mi, abym poszła do ostatniego wagonu, w którym jest przewodnicząca całego transportu. Ona ma pieniądze, jeżeli ci ich brakuje. Podarowała mi 200 rubli. To było bardzo dużo. Mogłam za nie kupić wszystko co niezbędne i zaopiekować się moją rodziną.

Pierwsza rzecz, która przykuła moją uwagę po przekroczeniu granicy z Polską, to były sklepy pełne jedzenia. Mogliśmy w końcu kupić tyle jedzenia, by najeść się do syta. Coś wspaniałego.

Wyjechałam z Polski mając 9 lat w 1940 roku. Wróciłam w 1946 roku, będąc już 15-latką. Spędziłam w Kazachstanie całe 6 lat.”

Na zakończenie babcia opowiedziała mi wierszyk z tamtych lat:

„13 kwietnia będziem pamiętali,

przyszli sowieci, gdy my jeszcze spali

i na nasze wozy nas wyciągali,

płakały dzieci, płakały matki,

tuląc swoje ukochane dziatki,

mamo kochana, gdzie nas wywożą…” (dalej nie pamiętam).

Matki Sybiraczki- wystawa w Białymstoku (galeria zdjęć)

Pierwszy Bieg Pamięci Sybiru

 

Red. Michał Krawczeniuk

Fot. Michał Krawczeniuk

0 0 votes
Article Rating
  • Lider nowy

Powiązane artykuły:

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Partnerzy