Rolnik z Plutycz: W mieście nie wytrzymałbym nawet godziny!

„Całe towarzystwo pouciekało z naszej wisi. A ja tutaj się urodziłem i tutaj umrę. W mieście bym nerwowo godziny nie wytrzymał. Tu mam rozrywkę, ludzie przyjeżdżają. Nawet nie chcę na bloki patrzeć” – mówi pan Eugeniusz Onopiuk. Wieś Plutycze w gminie Bielsk Podlaski. To tu pan Gienio prowadzi wraz synem Andrzejem gospodarstwo o powierzchni 30 hektarów. Żyją skromnie, ale po swojemu. I mimo, że nie mają lekko, starają się nie narzekać na swój los.

Dumą emerytowanego już rolnika są niebieskie krowy. Obecnie w gospodarstwie mieszka dziesięć sztuk tego wyjątkowego bydła.

„Sprowadziłem je z Litwy – dwa małe cielaczki – byczka i jałoszkę. I rozchodowałem. Były straszni drogie. Rosną bardzo duże. Są dobre jeżeli chodzi o mięso i o mleko. Są bardzo dobre! I duże, co widać. Nikt nie ma takich krów w Polce. Do mnie przyjeżdżają i z Zielonej Góry i z Jeleniej Góry i pytają skąd ja je mam ” – mówi dumny mieszkaniec Plutycz.

W gospodarstwie znalazło się również miejsce dla pięciu koni rasy zimnokrwistej.

„To są konie robocze. Wiadomo, teraz są inne czasy i pługiem się nie pracuje, ale jeżeli jest taka potrzeba, to biorę któregokolwiek i idę w pole. Chociaż dziś już są od tego traktory, ale kiedyś orałem końmi” – opowiada gospodarz. „Wszystkie powiozę do ogiera, bo to młode kobyłki” – dodaje z uśmiechem.

Z kolei w innej z zagród można natknąć się na byki.

 „Ich kadencja trwa do 30 miesięcy, bo potem już niższa cena i nie są traktowanej jako byki, tylko jako krowy. Później są dużo tańsze. Kiedyś była lepsza cena. Teraz jest, jaka jest, ale już czas je sprzedać. Jaką ceną dadzą, taką dostaniemy. Nie ustalimy swojej ceny niestety” – mówi nieco zawiedziony rolnik.

Jest krówka i jest wdówka

W wolnych chwilach gospodarz z Plutycz oddaje się innej pasji, jaką jest kojarzenie ze sobą samotnych ludzi w pary.

„Ja tę wdówkę dałem Mikołajowi, bo on u mnie kupił krówkę. Zapytałem go więc, czy interesuje go wdówka. A że mieszkała rzut chomątem, to zajechaliśmy do niej i jest! Kilka par udało się zeswatać i szczęśliwie żyją ze sobą do dziś. Dzisiaj ciężko na wiosce znaleźć żonę a ja daję tym ludziom zadowolenie” – zauważa pan Eugeniusz.

Całe towarzystwo pouciekało do miasta

„To wszystko zostawił mi dziadek, który nie chciał oddać gospodarstwa na rzecz państwa. Skończyłem szkołę podstawową i nigdzie dalej się nie uczyłem. Posłuchałem się dziadka i nie żałuję tego. Lubię to i to dziadek nauczył mnie wszystkiego” – podkreśla pan Eugeniusz.

Doświadczony rolnik gospodarstwo prowadzi wraz ze starszym synem Andrzejem. Pomaga im także najbliższa rodzina – młodszy syn, córka i zięć.

„Musiałem zostać na wsi, bo ojciec nie miał komu ziemi zapisać, a musiał dostać emeryturę rolniczą. Musiałem więc zostać. Jeżeli ktoś bierze dofinansowanie, to jest mu dużo łatwiej. Ja nie biorę, bo nie mam z kim pracować. Nie biorę pieniędzy, więc to gospodarstwo wygląda, jak wygląda. Mam 40 sztuk, muszę je wykarmić. Otrzymują dopłaty, ale nie biorę innych dofinansowań. Starałem się, tylko, że nikt mi nie dał” – tłumaczy Andrzej Onopiuk, syn pana Eugeniusza.

Młody rolnik, podobnie jak jego ojciec, nie myśli o wyprowadzce do miasta.

„Już brat wyjechał i też narzeka, bo mieszka w bloku. Tam nie ma do kogo wyjść nawet. Zmienia się wieś, ale trzeba prosić urzędników, żeby dali pieniądze, bo ze swoich ciężko jest cokolwiek zrobić – czy coś wybudować, czy kupić traktor. Inaczej, jeżeli dostanie się dofinansowanie. Trzeba mniej więcej 2,5 roku byczka hodować i dostaje się za niego tylko 4 tysiące. Tyle to powinno być za miesiąc. A tak przyjadą i jeszcze narzekają, że chcemy za dużo” – gorzko podsumowuje swoją sytuację młody rolnik.

Red. Marta Śliwińska

Fot. Marta Śliwińska/Podlaskie24.pl

5 1 vote
Article Rating
  • Lider nowy

Powiązane artykuły:

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Partnerzy