Kolorowe podwórko pani Danuty ze wsi Mociesze

Znudziło mi się wyszywanie, robienie serwetek. To wszystko znika w szufladach. Zapragnęłam robić w swoim życiu coś, co byłoby widoczne na co dzień – mówi o swoje pasji pani Danuta Dembowska. Konie, kaczki, żurawie, strumyki, malwy i okiennice  – czyli wszystko to, co tworzy wyjątkowy, swojski klimat wsi, mieszkanka Mociesz przeniosła na ściany i drzwi budynków gospodarczych. Odwiedziliśmy to niemalże bajkowe podwórko, na widok którego nie da się nie uśmiechnąć!

Pani Danuta przez lata na jarmarkach i festynach podziwiała ludzi, którzy tworzą piękne rzeźby.

Drewno mnie przyciągało. I przyszedł moment, w którym zapragnęłam spróbować swoich sił. A przecież tego drewna wokół mnie było dużo – ciągle się je spalało, piłowało. Nie wiedziałam jednak, od kogo mogłabym się nauczyć rzeźbić. Mieszkałam przecież na wsi. I może te moje myśli, które krążyły wokół twórców, ściągnęły do domu znajomego, który rzucił luźno, że jego sąsiad ściął lipę i zamierza ją sprzedać. Od razu zapowiedziałam, że z mężem kupimy do drzewo, ponieważ będę rzeźbić. Mąż był mocno zdziwiony i zaznaczył, że przecież nie umiem rzeźbić. Powiedziałam jednak, że będę to robić. Po trzech miesiącach namówiłam go, żeby mi je przywiózł. Lipa trafiła do sadku. Czuję jednak żal, że nie potrafiłam podejść do niej i cokolwiek z niej wykrzesać. Leżała tak trzy lata. Czułam pustkę, że chcę, ale nie potrafię naśladować ludzi, którzy tworzą tak piękne rzeczy – opowiada mieszkanka Mociesz.

Czas mijał a pani Danuta poszukiwała osób, które mogłyby nauczyć ją rzeźbiarstwa.

W pewnym momencie okazało się, że grupa rolników chce zamówić rzeźbę św. Izydora. Pojechałam z mężem do bardzo znanego rzeźbiarza z Sokółki. Pojawiła się we mnie iskierka nadziei, że ten człowiek pokaże mi, jak zabrać się za to drewno. Poprosiłam o wskazówki, jak w ogóle zacząć rzeźbić postaci ludzkie. Pan popatrzył na mnie, uśmiechną się spod okularów i tak, jakby chciał mi powiedzieć, że urwałam się z choinki, że chcę rzeźbić. Wróciłam mocno rozczarowana, skrytykowana. W domu opuścił mnie zapał. Pomyślałam, że to drewno skończy w piecu a mąż będzie się ze mnie śmiał – wspomina.

Mieszkanka Mociesz nie poddała się jednak

Coś mnie tchnęło, żeby zacząć nie od postaci ludzkiej, ale od kotka, jakiegoś zwierzątka, na małej desce. No i wtedy wzięłam ołówek, dłutko, młotek, wyrysowałam sobie śpiącego kota i według tego rysunku zaczęłam stukać w drewnie. Byłam przeszczęśliwa, że ten moment w końcu nadszedł. Od tych zwierzątek zaczęła się moja praca – zauważa pani Danuta.

Najtrudniej było wyrzeźbić postaci ludzkie – ich twarze, oddać ciepło, uzyskać rysy, które przekazałyby emocje.

–  Kiedy pojawił się w domu komputer i Internet, było o wiele łatwiej. Tam można był się tego nauczyć, podejrzeć. To jednak było wszystko już za mną. Ja już to wszystko osiągnęłam bez tych wskazówek, tylko z wyczucia – podkreśla.

Wiejskie „murale”

Podziwiałam murale w miastach, że tak pięknie wyglądają, są kolorowe. Chciałam pomalować ściany na podwórku, żeby cały rok było wesoło, żebym widziała zwierzęta, kwiaty, krajobrazy. Przy malowaniu na ścianach nie potrzeba takich zdolności, jak przy malowaniu obrazów. Teraz te brzydkie ściany są piękniejsze. Zimową porą, kiedy spadnie śnieg, jest prześlicznie. Podoba mi się to. Wtedy mam werwę iść do pracy w gospodarstwie. Zaczyna się od jednego punktu. Maluję tylko jedną rzecz, np. krówkę. Za jakiś czas muszę domalować drzewo. Tworzę bezpośrednio na ścianie. Tak wymalowałam te wszystkie krajobrazy – wiatrak, konie w biegu, wioskę, domy. To trwało całe lato. Coś dokomponowywałam. Teraz tworzę szczytową ścianę, muszę okna w szczytowej ścianie obory zrobić tak, by wyglądały jak te w domu. I nikt nie powie mi, że tam jest obora, że tam krowy mieszkają. Domaluję też malwy pod oknem – to życzenie mojego męża. A tam, gdzie teraz jest okno na bele, będzie balkon z oknem, z drzwiami, z kwiatami – planuje pani Danuta.

Tylko koni żal?

Jestem ze wsi, pracowałam na gospodarstwie. Krówki, świnki, cielaczki, kurczaki, gęsi – tego było bardzo dużo. Były też i konie. Uwielbiałam te zwierzęta. Musiałam jednak z rezygnować z hodowli, ale przeniosłam je na mury, na ściany – wyjaśnia. – Rodzina się tylko uśmiecha, że babcia zwariowała, ale wnukom się bardzo podoba. Jestem spełniona, że mogę oprócz pracy w gospodarstwie zrobić coś, co jest fajne, co jest miłe i zadowala nie tylko mnie, ale tez innych – kończy pani Danuta Dembowska.

Zobacz inne podlaskie kolorowe podwórka:

 

 

 

Red. Marta Śliwińska

Fot. Marta Śliwińska/Podlaskie24.pl

0 0 votes
Article Rating
  • Lider nowy

Powiązane artykuły:

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Partnerzy