Polacy nie gęsi, swój obrzęd mają. Dziady, czyli Halloween po słowiańsku

Polacy nie gęsi, swój obrzęd mają. Dziady, czyli Halloween po słowiańsku

Zanim nastały czasy Halloween, mieszkańcy krajów słowiańskich obchodzili tajemniczy obrzęd DziadówKult zmarłych był bowiem jednym z najważniejszych motywów wszystkich wierzeń i zwyczajów Słowian. Wraz z nadejściem chrześcijaństwa dążono do wykorzenienia tych pogańskich świąt i obrzędów. Działania odniosły jednak połowiczny sukces. Mimo wielowiekowych starań, cały kompleks zaduszkowych rytów jest nadal zauważalny. Jednym z przykładów są wspomniane Dziady, które w pewnej formie przetrwały po dziś dzień jako chrześcijańskie Zaduszki wraz z elementami obchodzonych dawniej rytuałów takich, jak rozpalanie ognisk, które współcześnie przekształciły się w znicze stawiane na mogiłach zmarłych.  

Pierwotnie uroczystość Wszystkich Świętych poświęcona była pamięci męczenników, którzy oddali swoje życie za chrześcijaństwo. W 731 roku papież Grzegorz III przeniósł obchody tego święta z 13 maja na 1 listopada. Zaś Dzień Zaduszny wprowadził do liturgii w 988 roku św. Odylon. Miało to zmniejszyć znaczenie pogańskich świąt ku czci zmarłych.

Ożywiali się jedynie słysząc brzęk monet

W Polsce Dzień Zaduszny świętowano już w XII wieku, ale powszechny charakter przybrał on dopiero kilkaset lat później.Popularnym zwyczajem towarzyszącym listopadowemu świętu było odwiedzanie cmentarzy połączone z modlitwą za zm1arłych. Jeszcze w okresie międzywojennym na nekropoliach rozdawano żebrakom chleb i wędliny z prośbą o zmówienie modlitw: „Zdrowaś Maryjo” oraz „Wieczny odpoczynek”.

„…kto tylko mógł, komu tylko zdrowie na to pozwalało, udawał się na cmentarz, aby osobiście dać ubogim ofiarę za dusze zmarłych, toteż zawsze w tym dniu czereda dziadów była ogromna. Aż dziw, skąd ich się tyle brało. Rożnymi sposobami: głośnym zawodzeniem, wykrzywianiem modlitw, wzywaniem pomocy Boga, a nawet kalectwem, usiłowali uzasadnić swoje miejsce w uzyskaniu łask niebieskich dla dusz zmarłych. Nie zwracali uwagi na wpychane im specjalnie na ten cel upieczone pszenne bułki, duże łusty razowego chleba, wędzonki, suche łopatki baranie itp. Ożywiali się jedynie słysząc brzęk monet.(…) Dziad bezbłędnie powtarzał listę dusz w takiej kolejności i hierarchii, w jakiej zostały podane i donośniejszym już głosem recytował stereotypowe inwokacje” – wspominał Józef Rybiński.

Zaduma nad przemijaniem

W cerkwi prawosławnej pamięć o zmarłych jest czczona wielokrotnie w ciągu roku. W listopadzie obchodzi się Dymitryjewską Rodzicielską Sobotę, która przypada zawsze przed świętem św. Dymitra z Tesalonik. Niekiedy jej termin może pokrywać się ze świętem Wszystkich Świętych. Prawosławni duchowni święcą w tym dniu groby i odmawiają modlitwy za zmarłych. Wierni przynoszą na cmentarze kwiaty i znicze.

„U nas zostały tak naprawdę resztki tych obrzędów. Jest coś takiego, jak soboty pominalne, przed każdym wielkim świętem lub przed świętem św. Dymitra, kiedy odbywa się nabożeństwo ku czci zmarłych. Wspominanie zmarłych zawsze było, to skupienie i zaduma nad przemijaniem i myślenie, że ci ludzie gdzieś są przecież obecni” – mówi Grażyna Charytoniuk-Michiej z Uniwersytetu w Białymstoku.

Słowianie wspominali swoich przodków obchodząc uroczyście Dziady

Pamięć o tym święcie przetrwała do naszych czasów u wschodnich Słowian. Na Podlasiu obchodzono je w Dymitryjewską Sobotę. Udawano się najpierw do cerkwi, aby uczestniczyć w panichidzie, czyli nabożeństwie żałobnym, a następnie odwiedzano cmentarz. Na grobach pozostawiano żywność, a zwłaszcza wypiekane z mąki razowo-gryczanej placki. Po powrocie do domu przygotowywano uroczystą wieczerzę.

Gorzałka nie była przez duchy mile widziana

„Bardzo dawno temu, po powrocie z cmentarza, zasiadano do uczty, która odbywała się na przemian ze wspominkami i modłami. Ludzie wierzyli, że dusze zmarłych, chociaż niewidzialne, są w tym dniu z nimi. Jeżeli bowiem dusza nie jest potępiona na wieki, może uzyskać zezwolenie na odwiedzenie tych miejsc, w których kiedyś przebywała. Cieszy się ona swymi spadkobiercami, jest zadowolona, że nie zmarnowali dorobku całego jej życia, ale nawet go pomnożyli, co jest wyrażone w uczcie, w której dusze uczestniczą. Uczta ta swoją wystawnością i obfitością potraw, przeważnie tłustych, bo tylko taką miarą określa się na wsi spień dobrobytu i zamożności, przekraczała wszystkie przygotowania świąteczne w ciągu roku. Oczywiście sprzyjały temu niedawne jesienne zbiory, jesienny ubój baranów. Jeszcze nie zaglądał do chałupy przednówek. Jako napój służyło tylko piwo. Gorzałka nie była przez duchy mile widziana. Taka biesiada odbywała się jedynie do północy. Po tym czasie dusze odchodziły. Stąd też tak odświętne przygotowanie izby, posypywanie jej piaskiem w nadziei, że może jakaś dusza, przez nieuwagę, pozostawi na nim swój ślad” – wyjaśniał Józef Rybiński.

Stół był miejscem, które łączyło świat żywych ze światem zmarłych

 „Najważniejsza w obrzędzie Dziadów była uczta, podczas której obecni byli ci, którzy żyją oraz ci, którzy już odeszli. Obrzęd ten praktykowany był przede wszystkim w kulturze tradycyjnej. Dziś znamy go tylko z nazwy. Pozostał on na Białorusi i może, gdyby dobrze poszukać, to u nas, w naszych miejscowościach, również znaleźlibyśmy termin Dziady, ale ten niezwiązany z utworem Mickiewicza. Bo jeżeli teraz mówimy Dziady, to wszyscy ci, którzy mają jakikolwiek związek z literaturą, natychmiast kojarzą je z Dziadami Mickiewicza. Tak naprawdę chodzi o obrzęd, który na pewno zainspirował klasyka. Gospodarz danego domu, gospodarstwa, najstarsza osoba w rodzinie, zapraszała swoich najbliższych – rodzinę i sąsiadów – na ucztę, do której bardzo solidnie się przygotowywano. Był to czas jesienny, kiedy wszystko już było zebrane z pól, było co jeść  – warzywa i kasze. Do tego koniecznie dochodziło coś mięsnego – kura, baran lub prosię – to, co akurat było w gospodarstwie. Chodziło o to, żeby wszyscy goście, zarówno ci żyjący, jak i dusze zmarłych, zostali godnie ugoszczeni. Gościnę przygotowywano, by uczcić pamięć przodków. Trudno powiedzieć, czy na taką kolację był wyznaczony konkretny dzień. Kościół katolicki, jak i cerkiew prawosławna przyjęły te listopadowe terminy, ponieważ jest to czas jesieni” – zauważa Grażyna Charytoniuk – Michiej.

Kiedy wszyscy „ziemscy” goście już przybyli, gospodarz zapraszał do wspólnej kolacji dusze tych, którzy odeszli.

„U Mickiewicza są to tzw. inkantacje, zmarli zapraszani są różnymi słowami, zostało to ubrane w pewną formę literacką. Tutaj ludzie mówili bardzo prosto – wymieniali imiona przodków lub po prostu zapraszali do wspólnego posiłku. Siedzieli, spożywali kolację, wspominali. Na koniec gospodarz zwracał się do dusz, by odeszły, skąd przybyły. Przy stole przyjmowano zmarłych, bo gdzie lepiej się spotkać, niż przy stole we własnym domu. Ten stół był miejscem, które łączyło świat żywych ze światem zmarłych. To było bardzo symboliczne” – dodaje Grażyna Charytiniuk-Michiej.

Red. Marta Śliwińska

Fot. unsplash

A. Gaweł, „Rok obrzędowy na Podlasiu”

0 0 votes
Article Rating
  • Lider nowy

Powiązane artykuły:

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Partnerzy