Mieczysław. Ostatni łyżkarz na Podlasiu

Dawniej u nas wszyscy się tym zajmowali. W Zamczysku i Łapczynie było takich osób może ze trzydzieści. Właściwie to mogło być ich jeszcze więcej, ale zajmowali się też wyrobem innych rzeczy – grabi, akcesoriów do furmanek – mówi pan Mieczysław Baranowski. Łyżkarz – zawód dawniej bardzo popularny, dziś odchodzi w niepamięć. Odwiedziliśmy Zamczysk i ostatniego twórcę drewnianych łyżek na Podlasiu. 

Twórca z Zamczyska wyrobem łyżek zajmuje się od blisko 50 lat!

Kiedy byłem nastolatkiem, zachęcił mnie do tej pracy wujek. Mówił, że będzie to jakiś sposób na zarobienie pieniędzy. Pomyślałem, że najwyżej pokaleczę trochę palce, ale coś w końcu mi wyjdzie. To miało być zajęcie na jakieś trzy lata. Później miałem spróbować swoich sił w innym zawodzie, ale warunki były ciężkie, rodzice zaczęli chorować i tak wytrzymałem w tym dziesięć lat, dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści a w tej chwili mija czterdziesty ósmy rok, jak się tym zajmuję – opowiada twórca.

Czasy zmieniają się jednak nieubłaganie. Pan Mieczysław, choć nie szczędzi sił w tworzeniu nowych przedmiotów, coraz bardziej narzeka na nieopłacalność swojego zawodu i brak zainteresowania tego typu rękodziełem. Sytuacji twórcy nie poprawia też panująca od kilku miesięcy pandemia.

Na początku 2019 roku jeszcze można było z tego przeżyć, ale rok jest już bardzo zły. To, co zrobiłem, to sprzedaję za taką cenę, żeby chociaż odzyskać pieniądze, które wydałem na drewno, prąd, papier ścierny. To wszystko trzeba przecież podliczyć. Wcześniej zarabiałem na tym maksymalnie 1500 zł miesięcznie, a pracowałem od 7.00 do 22.00 więc nie było to osiem godzin. Do tego mam 1 000 złotych emerytury, więc udawało się wiązać koniec z końcem – podlicza pan Mieczysław.

Niestety, wyroby twórcy z Zamczyska przegrywają z tymi oferowanymi przez duże sklepy.

Łyżek w supermarketach wszędzie jest pełno i to za marne pieniądze. Za łyżkę na targu kupujący oferują mi złotówkę. Tłumaczę im więc, że powinno być to chociaż trzy złote, żeby mi się opłacało. W supermarkecie dużo mniejsze łyżki kosztują dwa albo trzy złote. Znajomi rękodzielnicy często pytają mnie, dlaczego sprzedaję swoje wyroby tak tanio. Odpowiadam im, że jeżeli tylko podam cenę chociaż o dwa złote wyższą, to kupujący odchodzą – tłumaczy artysta.

Rękodzieło staje się coraz popularniejsze. Wydawałoby się, że po latach znów umiemy docenić pracę i umiejętności twórców ludowych. Okazuje się jednak, że nie zawsze tak jest…

W tej chwili ludzie chyba nie umieją tego docenić. Zdarzyło się oczywiście tacy, którzy zapłacili więcej, niż chciałem. Pewien klient zapłacił mi trzy razy wyższą kwotę i kazał właśnie po tej wyższej cenie sprzedawać swoje towary. Powiedział, że to jest rękodzieło i trzeba to doceniać. Większość traktuje to jednak tak, jakby nie było to nic warte. Na targach, na które jeździłem, ludzie kupują przeważnie jedzenie. Teraz drewno wycinałem ze swojego lasu, bo jeżeli to drewno trzeba by było kupić, to musiałbym dołożyć do interesu. A dochodzą jeszcze koszty transportu. W tej chwili wykonuję przedmioty z brzozy i olchy, bo przeważnie z takiego drewna się wykonuje. Robiłem łyżki do Niemiec, do sauny. Czasami trzeba było wykonać nawet 2 tysiące sztuk miesięcznie. To były niskie ceny, ale było to duże zamówienie i jakieś pieniądze z tego były – podsumowuje łyżkarz.

Pan Mieczysław Baranowski łyżkarstwem zajął się w 1972 roku. I jak sam mówi, początki jego pracy były bardzo dobre.

W latach 70-tych swoje wyroby sprzedawałem do Cepelii. Nawet kiedy uczyłem się robić łyżki, to przeliczając to na dzisiejsze pieniądze, zarabiałem około 300 zł dziennie, a później nawet i 500 zł. A teraz nie wiem, czy coś się w ogóle zmieni. Nie wiem, jak dalej będzie, co będzie z tą pandemią, czy uda się ją zahamować. Brakuje odbiorców – zauważa zrezygnowany.

Brakuje również następców, którzy chcieliby zająć się tradycyjnym wyrobem łyżek.

Następców to nie ma. Mam dwie córki, ale nawet gdybym miał syna, to nie zachęcałbym go do tego. Wolałbym, żeby poszedł w innym kierunku – zapewnia twórca z Zamczyska.

Łyżki, miski, czerpaki, łopatki…

Wzorów było dużo. Pamiętam, ze kiedy zaczynałem, to tych wzorów było około stu. Teraz robi się to, co kupują ludzie. Czasami chcą też jakieś wymyślne formy, ale człowiek się tylko napracuje, a pieniądze dostanie takie same. Bywa, że ludzie chcę rzeźbione trzonki, ale mówię, że od tego jest rzeźbiarz, a ja robię tak, jak dawniej – podkreśla pan Mieczysław.

To nie jest łatwe zajęcie. Dużo pracy, szlifowania, pyłu. Kiedyś łyżkarz był szanowany, teraz nikt go nie docenia. Jeżeli nie będzie klientów, ten zawód wkrótce zniknie – kończy ze smutkiem twórca z Zamczyska.

Red. Marta Śliwińska

Fot. Marta Śliwińska/Podlaskie24.pl

5 2 votes
Article Rating
  • Lider nowy

Powiązane artykuły:

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Partnerzy