„Strażak to kolega, dobry kolega” – dziś obchodzimy Dzień Strażaka

„Strażak to kolega, dobry kolega. Wierny. Taki, który nie zostawiłby mnie w biedzie” – mówi wzruszony pan Włodzimierz Naumiuk, wieloletni komendant nieistniejącej już jednostki OSP w Kaniukach. 4 maja obchodzimy dzień św. Floriana – patrona strażaków. To oni narażają swoje zdrowie, a nierzadko i życie i wchodzą tam, skąd inni uciekają. Majowe święto to dobra okazja, aby oddać hołd tym, którzy polegli w akcji i podziękować tym, którzy każdego dnia podejmują działania, by ratować potrzebujących.

„A kiedy byłem biedny, bez fraka, postanowiłem pójść na strażaka. Dali mi getry, toporek, dali sikawkę 400 metry. A teraz nie śpię, chodzę po wsi, do okna pukam: Przepraszam państwa, pożaru szukam” – rymuje komendant Naumiuk.

Jednostka OSP w Kaniukach powstała w latach 60. XX wieku

Wszystko zaczęło się od wielkich nieszczęść – nie tylko Kaniuki, ale tez okoliczne miejscowości często trawiły pożary. Wieś ulicówka, duże zagęszczenie budynków i pokrycia ze słomy to idealne warunki do rozprzestrzeniania się ognia.

„Wtedy nie było u nas straży we wsi, ale babcia i stryj opowiadali mi, że przed 1915 roku była w Kaniukach straż. Te pożary wybuchały przeważnie w okresie letnim, po zbiorach. Ludzie starali się temu zapobiec sadząc duże trzewa pomiędzy budynkami. One trochę chroniły przed ogniem, ale w końcu wybuch pożar, w wyniku którego spaliło się pół wioski – stodoły, chlewy, ludzie stracili dobytek. Mieszkańcy ponieśli wielkie straty, a nie każdy był ubezpieczony” – opowiada pan Włodzimierz.

Podczas jednego z zebrań sołtys wyszedł z pomysłem założenia straży.

„My w tym czasie należeliśmy do powiatu bielskiego. Przyjechali do nas strażacy ze straży powiatowej. Podczas spotkania padło pytanie, kto chce zostać strażakiem. Zgłosiłem się jako pierwszy. Znalazło się jeszcze kilku chętnych. Odbyłem szkolenie na naczelnika, Eugeniusza Turowskiego wysłałem na przeszkolenie na mechanika, motopompistę. Prezesem był Wasiluk, skarbnikiem Ignaciuk. Nasza straż została zarejestrowana przez sąd w Białymstoku” – tłumaczy druh z Kaniuk.

Cel: wybudować strażnicę

Do pełni szczęścia brakowało ochotnikom strażnicy z prawdziwego zdarzenia. Zorganizowali ją więc w chlewku u jednego z gospodarzy. Tam przetrzymywano całą armaturę, czyli potrzebny sprzęt.

„Pojawiło się więc zadanie: wybudować strażnicę. Byliśmy biedni, wioska była biedna, ale pomogła nam straż z Bielska Podlaskiego. Dali nam cement, my przywieźliśmy żwiru, narobiliśmy pustaków i zbudowaliśmy strażnicę. Już wtedy było dobrze, bo wszystko było na miejscu. Otrzymaliśmy też syrenę i to było dużym udogodnieniem” – zauważa komendant.

Włodzimierz Naumiuk wspomina, że zachętą do wstąpienia do straży była bieda. W pożarach ludzie tracili dorobek swojego życia, bali się o swój los. Ale było coś jeszcze…

„Jeżeli ktoś pomagał dla straży, to ja pisałem wniosek do prezydium, które mieściło się w Rybołach i taka osoba nie musiałam płacić szarwarki. Bo była szarwarka, czyli podatek na roboty drogowe, ich naprawę. Mężczyźni chętnie pomagali nam więc przy budowie remizy, bo potem każdy miał ten czynsz umorzony. Chętnych więc nie brakowało, ale w ludziach był też zapał!” – podkreśla komendant.

Strażacy radzili sobie, jak mogli.

„Zorganizowaliśmy furmanki u kilku ludzi. Musiało być u kilku, bo jeżeli byłoby u jednej, to istniała duża szansa, że w czasie pożaru mógłby być na przykład zajęta pracą w polu. Mieliśmy więc 3-4 wozaków. Oni doskonale wiedzieli, co robić w razie pożaru. Zostawiali swoją pracę, zaprzęgali konie, podjeżdżali do miejsca składowania naszej armatury, pobierali ją i wyjeżdżali na akcję” – relacjonuje Włodzimierz Naumiuk.

Tylko motopompy żal

„Później dostaliśmy pompę M-800, ale to był za ciężki sprzęt. Szkoda tej naszej malutkiej motopompy M-400. Ona była już na zbyciu u straży zawodowej, więc oddali ją nam, ale to była fajna pompa. Moi strażacy zawsze wspominali, że gdyby była M-400, to byśmy działali” – uśmiecha się pan Włodzimierz.

A Kaniuku znowu z maślanką?

Pożarów, które ugasili strażacy z Kaniuk było wiele. Są jednak takie akcje, które zapadają w pamięć szczególnie.

 „Zajechaliśmy raz gasić pożar. Jako pierwsza na miejscu była straż z Bielska Podlaskiego. Brakowało jednak wody. W pobliżu stała jednak cysterna serwatki, bo do Kaniuk zdawano mleko. Wykorzystaliśmy ją i tym sposobem udało na się szybko ugasić ten pożar” – relacjonuje pan Włodzimierz.

Ta opowieść ma jednak ciąg dalszy. Kilka dni po tym zdarzeniu strażak z Kaniuk został wezwany na poważną rozmowę…

„W czym sprawa?” – zapytałem. «Kolego naczelniku, czym się gasi pożar?» – zapytał mnie komendant wojewódzki. Wszystkim, tylko nie materiałami łatwopalnymi – odpowiedziałem. «Ale kolega z Narwi was oskarża i chce odszkodowanie» – ciągnął dalej komendant. To dajcie mu odszkodowanie, pieniędzy żałujecie. A za co nas oskarża? – zainteresowałem się. «A czym gasiliście pożar?» – zapytał komendant. Serwatką! – odparłem” – uśmiecha się druh z Kaniuk. „W niedługim czasie zdarzył się kolejny pożar. Kiedy zajechaliśmy, koledzy z innych jednostek popatrzyli na nas i zapytali: «A Kaniuki znowu z maślanką?». Gdziekolwiek straż z Kaniuk nie zajechała, trochę się jej wystrzegali” – dodaje z uśmiechem.

Gasiło się wszystkim

„Wracam raz nad ranem do domu, bo było jakieś święto. Już świtało, ludzie doili krowy. Patrzę, że w jednym z zabudowań od parnika zapalił się dach. Wskoczyłem więc tam, w domu siedzieli ludzie, chwyciłem za wiadro, które niestety było puste. Spojrzałem na piec, a tam stała bunia zacieru. Nie zastanawiałem się i od razu przelałem jej zawartość do wiadra. Zaczął się krzyk, że co ja robię a ogień stał się jeszcze większy. Na pomoc przybiegł sąsiad i podał mi wodę, ale ja już zdążyłem wylać cały galon tego płynu. A że za rzadko donoszono mi wodę do gaszenia, to zdjąłem garnitur, który miałem na sobie i gasiłem pożar tym garniturem. Kiedy wróciłem do domu, babcia trochę narzekała, że był drogi, a my nie mamy pieniędzy. Chociaż on wcale nie był taki drogi, ale staruszka zawsze żałowała. Po tym wydarzeniu straży zgłosiła to do ubezpieczyciela i otrzymałem odszkodowanie. Za te pieniądze kupiłem sobie jeszcze lepszy garnitur” – śmieje się komendant z Kaniuk.

Chłopcy odeszli na wieczną wachtę

Nie ma już jednostki OSP w Kaniukach. Została tylko strażnica pełna sprzętów pamiętających niejedną udaną i bohaterską akcję oraz wiele ważnych dokumentów przez lata przechowywanych z wielką starannością. I wiecznie żywe wspomnienia przeplatane wielką pustką.

„Czuję się teraz bardzo samotny. Chłopcy odeszli na wieczną wachtę. Zostało nas tylko dwóch w Kaniukach. Nie ma straży. Nie ma nikogo. Nie było następców. Młodzież wyjechała do miasta” – mówi zasmucony pan Naumiuk. „Przez te lata starałem się być dobrym komendantem. Surowym, ale miłym i wierny swoim druhom. Starałem się nie zostawić ich w biedzie. Poszedłbym za nimi w ogień, ale bym uratował” – kończy.

Red. Marta Śliwińska

Fot. Marta Śliwińska/Podlaskie24.pl

0 0 votes
Article Rating
  • Lider nowy

Powiązane artykuły:

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Partnerzy