„Co wy tam będziecie robić?” – ze Śląska na Podlasie

„Po co wy tam jedziecie?”, „Co będziecie tam robić? Przecież tam nic nie ma!” – takimi pytaniami zasypywali Arka i Joannę ich znajomi. Ślązakom Podlasie kojarzyło się bowiem z „Dzikim Wschodem”. Mimo wszystko zauroczeni nadnarwiańskimi terenami małżonkowie z Wodzisławia Śląskiego właśnie w Rybołach odnaleźli swoje miejsce na ziemi. I przekonali do tych wyjątkowych terenów swoich bliskich! Bo jak zgodnie twierdzą, nudził się tutaj będzie tylko ktoś, kto nie lubi natury, kto nie lubi z nią przebywać. „Tutaj są tylko tacy, którzy faktycznie tym żyją” – mówią. Ich historia, to historia o tym, jak jeden przypadkowy spacer może sprawić, że to, co dotychczas nieznane, staje się wymarzoną przestrzenią do życia. 

Zwiedzili wiele miejsc w Polsce i wcale nie mniej w Europie. Nie po drodze było im tylko na Podlasie. Nasz region był ostatnim punktem na ich podróżniczej mapie, gdzie przez lata nie zawędrowali. Po raz pierwszy przyjechali na wypoczynek nad Narwią 3 lata temu. I można powiedzieć, że to była miłość od pierwszego wejrzenia.

„Pomyśleliśmy, że weźmiemy przyczepę kempingową i pojedziemy na Podlasie”

Do tego przyjazdu „nakłonił” ich poniekąd też Karol Okrasa…

„Uwielbiamy oglądać Okrasę. I on dużo mówił o Podlasiu, pokazywał ciekawe miejsca i regionalne potrawy. Oglądaliśmy też program ukazujący historie ludzi, którzy uciekli z wielkiego miasta właśnie na wieś” – tłumaczy z uśmiechem Joanna.

A że na wypoczynek przyjechali z ukochanymi psami, które potrzebują dużo ruchu i przestrzeni, zapuścili się więc nieznane. Ich uwagę przykuł dziki teren nad brzegiem rzeki.

„Wzięliśmy ze sobą mobilnego  grilla, posiedzieliśmy na kocyku, upiekliśmy kiełbasę. Nasze psy miały nareszcie okazję się wybiegać” – wspominają.

Wtedy jeszcze nie zdawali sobie sprawy, że ten niepozorny wypad stał się początkiem ich podlaskiej przygody.

„Naszą sielankę przerwał nadjeżdżający samochód. Wysiadł z niego leśniczy. Przestraszyliśmy się, że dostaniemy mandat, za to, że nasze psy biegają sobie swobodnie. Przeprosiliśmy i wyjaśniliśmy, że pilnujemy, by nasi pupile nie zapuszczali się do lasu i nie polowali na leśną zwierzynę. Na szczęście obyło się bez mandatu” – opowiada nieco przejęty Arek.

Na Podlasiu spędzili w sumie tydzień. Udało im się zwiedzić okoliczne miejscowości – Ploski, Puchły, Ryboły, Kanuki, ale też i Krynki.

„Byliśmy zauroczeni totalnie wszystkim! I miejscem i ludźmi! Bo na swoje drodze spotykaliśmy samych fantastycznych ludzi!”

Ale każde wakacje kiedyś się kończą… 

Wrócili więc do domu, na Śląsk. Wrócili, ale w głębi duszy dalej byli nad Narwią, wspominali. W ich głowie pojawiła się myśl, by właśnie pod podlaskim niebem mieć swój kawałek ziemi. I jak to często bywa w takich przypadkach, los okazał się łaskawy.

„Znaleźliśmy działkę na sprzedaż. Jakie było nasze zaskoczenie, kiedy na zdjęciach rozpoznaliśmy dokładnie to samo miejsce, w którym byliśmy wtedy nad rzeką. Po dwóch miesiącach wróciliśmy, można powiedzieć, już na swoje.”  

W zupełnie obcym miejscu właściwie na każdym kroku zdawali się na pomoc i dobrą radę mniej lub bardziej przypadkowo poznanych osób. Jadąc przez las poznali ludzi, którzy pomogli im ogrodzić teren. Pokierowani do Pawłów po najlepszy w okolicy miód, trafili do domu leśniczego – tego samego, którego spotkali podczas pierwszej wizyty w Rybołach.

„Wy od tych psów jesteście!” – rozpoznał ich.

Tak zawiązywały się kolejne znajomości. Z polecenia znaleźli fachowca, który pomógł im wybudować dom. Teraz Janek jest ich dobrym przyjacielem.

Z Wodzisławia Śląskiego do Ryboł mają 600 kilometrów

Jednak mimo tej odległości, starają się przyjeżdżać nad Narew chociaż raz w miesiącu.

 „Przyjeżdżamy tu, żeby naładować baterie, żeby zabrać ze sobą na Śląsk trochę tej energii. Jedziemy tam, żeby pracować i móc tutaj wracać.”

Zwiedzili zarówno Mazury, jak i Suwalszczyznę. Dom wybudowali nad rzeką

„Kiedy wróciliśmy na tamte tereny po latach, zaobserwowaliśmy rosnącą komercję – tak, jak na Śląsku. Wykupowanie działek, stawianie budynków jeden obok drugiego tak, że sąsiad może zajrzeć sąsiadowi w talerz, kiedy ten je obiad” – wyjaśniają.

Małżonkowie uważają, że na Podlasiu nudził się będzie tylko ktoś, kto nie lubi natury, kto nie lubi z nią przebywać. Tutaj są tylko tacy, którzy faktycznie tym żyją.

„Takiej swobody, takiej natury, jak tutaj, nie ma chyba nigdzie indziej w Polsce. Myślę, że nawet w Bieszczadach, o których mówi się, że są dzikie. Podlasie jest chyba ostatnim miejscem, gdzie jest prawdziwa natura, gdzie jest czyste powietrze, gdzie nie ma takiej komercji. Zielone Mazury też są wspaniałe, ale przez to, że są tam jeziora, powstają kolejne domki, wypożyczalnie łódek i kajaków, biznes sam się napędza.”

Człowiek który kocha naturę, będzie umiał z nią żyć

I nie będą mu przeszkadzać ani komary ani inne owady. Chociaż Joanna i Arek pamiętają, że początki nie były wcale takie łatwe.

„Kiedy zaczęliśmy tutaj przyjeżdżać, pytaliśmy mieszkańców, jak sobie radzą, bo gdziekolwiek się człowiek nie zatrzyma, to od razu pojawia się bąbel a bąblu. I wtedy przyjaciel dał nam radę: W pewnym momencie przyzwyczaicie się do tego, przestanie wam to przeszkadzać. A jak nie będziecie się opędzać, będziecie kąpać się w rzece, wypijecie coś , co jest u nas naturalnego, to komary na pewno wam nie zaszkodzą. I tak się stało!” – opowiadają rozbawienia.

Takie rzeczy  już tylko w skansenie albo w starych filmach

Ślązaków na Podlasiu urzekli wyjątkowi ludzie i wyjątkowe spotkania.

„Myślałem, że takie rzeczy istnieją już tylko w skansenie albo, że można je obejrzeć w starych filmach.  Tu ludzie potrafią się spotkać, każdy przynosi coś od siebie. Nie ma czegoś takiego, jak zorganizowane płatności, czy bilety wstępu. To jest niesamowite przeżycie. To, że w ciągu kilku minut z biblioteki, czy świetlicy wiejskiej, w której był przed chwilą oficjalny koncert, można zrobić elegancką biesiadę, gdzie są nie tylko zastawione stoły, ale przede wszystkim wspaniali ludzie – uśmiechnięci, życzliwi, tańczący i bawiący się. To jest coś, z czym wcześniej się nie spotkaliśmy” – wylicza Arek.

Wiejskie ławeczki – babcia, dziadek, pies i kot siedzący przy nodze

Arek z wykształcenia jest architektem. Dlatego też bardzo docenia kunszt podlaskich budowli.

„I Kraina Otwartych Okiennic i inne wioski… Tego nie ma już nawet na Kielecczyźnie, chociaż to ją uważano za ostoję drewnianej zabudowy. Natomiast tylu pozostałości, prawdziwie użytkowanych zabytków, jak tutaj, tam już nie ma. I oby to zachowało się jak najdłużej! I wasze wiejskie ławeczki, a na nich babcia, dziadek, pies i kot siedzący przy nodze.”

„Po swojemu”

Małżonkowie mieli już okazję popróbować lokalnych smakołyków. Szczególnie bliskie ich kubkom smakowym są pierogi.

„Jedliśmy różne pierogi, ale gdziekolwiek ich kosztujemy, one są za każdym razem inne. Mimo, że są z tym samym nadzieniem. Nie ma dwóch takich samych receptur. Każdy ma chyba swój rodzinny, przekazywany z pokolenia na pokolenie przepis.”

Ślązacy mają swoją gwarę, tutaj spotkali się z naszą.

„To jest przepiękne, bo to jest melodyjny język, niekiedy niezrozumiały dla obcych, szczególnie kiedy rozmawia się przez telefon i ktoś próbuje powiedzieć coś szybko po swojemu”

„Przecież tam nic nie ma”

Rodzina i znajomi nie mogli zrozumieć, dlaczego przyjeżdżają na Podlasie, co w ogóle można tam, na tym „Dzikim Wschodzie” robić, skoro tam nic nie ma. Tak było kiedyś. Od kiedy wybudowali dom, w ich podlaskich progach gościło już wielu sceptyków.

„Pobyli u nas parę dni i przekonali się, że to my mamy rację. Że nie ma tutaj takiego zgiełku, że życie płynie wolniej, a niekiedy czas na chwilę się zatrzymuje. I jest tu czym oddychać. Nie widzi się tego, czym się oddycha tak, jak u nas. Oddycha się tu pełną piersią. I zaczyna to doceniać też nasza rodzina, przyjaciele.”

Na Podlasie uciekają coraz częściej. I spędzają tu coraz więcej czasu. Robią zdjęcia i dzielą się nimi z bliskimi – to fotografie nie tylko zachwycających krajobrazów, ale i ludzi, z którymi się spotykają.

„Bardzo chciałbym osiąść tutaj na stałe, moja żona też, a psy to już w ogóle, bo im chyba najbardziej się tutaj podoba”- żartuje Arek.

A słyszalne wcześniej zdziwienie w głosie w pytaniu „ Po co tam jedziecie?”, ustąpiło miejsca lekkiej zazdrości:  „Znowu tam jedziecie, tak?”.

Red. Marta Śliwińska

Fot. Marta Śliwińska, Arek Zientala

0 0 votes
Article Rating
  • Lider nowy

Powiązane artykuły:

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Partnerzy