Nie pójdziesz do szkoły, jest wojna! Wspomnienia mieszkanki Halickich

1 września 1939 roku, bez żadnego ostrzeżenia, armia niemiecka przekroczyła granice naszego państwa, rozpoczynając tym samym II wojnę światową. Osamotnione w walce Wojsko Polskie nie mogło skutecznie przeciwstawić się agresji Niemiec i sowieckiej inwazji dokonanej 17 września. To, co zostało zapoczątkowane we wrześniu 1939 roku do dziś stanowi jedną z największych i nadal niezabliźnionych ran.

W tym roku obchodziliśmy 81. Rocznicę wybuchu II wojny światowej. O tym, jak wyglądało życie w czasach wojny opowiedziała nam pani Henryka Bańkowska. Mieszkanka wsi Halickie, mimo, że w chwili jej rozpoczęcia miała tylko 9 lat, doskonale pamięta tamte lata – ciężkie i pełne niepokoju.

„Pamiętam ten dzień. Szykowałam się właśnie do szkoły. Miałam rozpocząć naukę w trzeciej klasie. Niestety, mama długo nie przychodziła. Sama nie umiałam odczytać nawet godziny na zegarku. Zastanawiałam się, co się z nią stało. Wyszłam na zewnątrz i zauważyłam, że niedaleko mieszkania państwa Olszewskich – małżeństwa nauczycieli – zgromadził się tłum ludzi, chyba cała wieś się zebrała. W tym tłumie zauważyłam m.in. mamę, babcię, dziadka i wujków. Podbiegłam do mamy i zapytałam, dlaczego nie przyszła do domu pomóc mi się ubrać do szkoły. Mama odpowiedziała: Nie pójdziesz do szkoły, jest wojna”.

Nauczyciele jako nieliczni we wsi posiadali radio. Przez otwarte okno mieszkańcy Halickich, w tym również mała Henryka, słuchali powtarzającego się komunikatu: „Niemcy napadli na Polskę”. Kobieta  wspomina, że w 1939 roku Niemców we wsi nie było. Pojawił się tylko jeden motocykl niemiecki, a jadący nim z Solnik żołnierze zatrzymali się i zapytali o drogę do Łubnik.

„Katiuszę” zawsze śpiewali

I zaraz przyszli Sowieci. U nas już 16 września było ich pełno. Wypędzili ludzi z majątku Białostoczek. Przyjechali wielkimi ciężarówkami, pokonywali drogę z Białostoczku do Bogdańca. „Katiuszę” zawsze śpiewali. Zajęli majątki w okolicy. A już pod koniec września, kiedy kopaliśmy ziemniaki, to przyleciał dwupłatowy samolot. Wysiadło z niego dwóch wojskowych. Podeszli do mojej mamy i powiedzieli, że tutaj będzie lotnisko. Może w ciągu 20 minut zebrali się ludzie – każdy w tym czasie był na polu, bo to był czas wykopek. Wojskowi polecili, żeby pozbierać ziemniaki i wszystko, co jest na polach, bo przyjadą i będą tutaj robić lotnisko. Wszyscy postarali się więc jak najszybciej uprzątnąć pola. Wypasali też krowy na polach porośniętych młodym żytem. I tak by je przecież wyorali…”

Pani Henryce w pamięci zapadły ogromne traktory na gąsienicach, sprowadzone w celu wybudowania lotniska.

Kiedyś nikt takiego sprzętu nie widział. Zaorali nimi wszystkie pola. Przyleciały rosyjskie samoloty, zjawili się lotnicy. Każde wolne mieszkanie zostało zajęte przez wojsko. Samolotów i bomb było tyle, że nie da się tego opisać. Ale wtedy jeszcze nie było tak źle. Można było kupić taniej cukier czy cukierki. U dziadka zrobili kooperatywę – tak kiedyś nazywano sklep”.

Niemcy zjawili się we wsi w 1941 roku

„Najpierw ze wsi wywieziono dwie sowieckie rodziny. Kolejnego dnia Niemcy napadli na pozostałych Rosjan. Lotnicy pouciekali, zostali zwykli wojskowi. Ci, którzy zostali, chodzili po wsi i prosili, żeby ich przyjąć, bo nie mieli gdzie się podziać. U nas prawie u każdego mieszkał chociaż jeden Sowiet. I kiedy wkroczyli Niemcy, to zaraz przyleciały też niemieckie samoloty. Wtedy Sowieci pouciekali z domów, a ich miejsce zajęli Niemcy”.

Maciej nigdy nie wrócił…

Pewnego razu do Halickich przyjechał amskomisarz (komisarz ds. rolnych), żeby zabrać ludzi na roboty do Niemiec.

„W pierwszej kolejności wywieźli Sowietów. U nas akurat przebywał młody człowiek, ale u dziadka był taki starszy mężczyzna o imieniu Maciej. Miał 60 lat. I kiedy odjeżdżał, to zapłakany pytał dziadka, czy jeżeli do wypuszczą, to będzie mógł wrócić do Halickich. Dziadek oczywiście się zgodził, ale Maciej nigdy nie wrócił. Nie wiemy, co się z nim stało”.

Pani Henryka wspomina, że kiedy Niemcy już na dobre zagospodarowali się we wsi, normą stały się cotygodniowe wizyty amskomisarza, który na co dzień mieszkał na ul. Mickiewicza w Białymstoku.

„Wszystko było już spisane – kto miał ile krów, ile koni. Trzeba było przekazywać na rzecz wojska jajka, mleko, ziemniaki, zboże (kontyngent obowiązkowy). To była z góry określona ilość, w zależności od wielkości gospodarstwa. Te towary wozili gdzieś do magazynów”.

A ilu tam było jeńców!

Z czasem amskomisarz przyjechał po kolejnych robotników. W tej grupie znaleźli się mieszkańcy Halickich – zarówno mężczyźni, jak i kobiety.

„Gniewano się na sołtysa, bo to on wyznaczył te osoby. Przyjechał też człowiek, który zajął cały majątek – zostały przecież i krowy, i konie. Z Białostoczku Sowieci też wypędzili ludzi, tam też została ziemia. U nas zarządzał majątkiem dobry, starszy człowiek. Młodzież, która nie została wywieziona, poszła do pracy w jego majątku. I tak pracowali, aż do momentu, kiedy nadszedł front. Jeździli też sprzątać do „dziesiątki”, bo tam stacjonowało wojsko. A ilu tam było jeńców! Włochów było dużo. Kiedy szliśmy, bo przeważnie sprzątaliśmy szpital, to ci jeńcy wyciągali ręce, bo byli głodni. Nie można było jednak nic im dać, bo cały czas chodziły patrole. U nas we wsi też były patrole. Jeden szedł z jednej strony wsi, a drugi – z drugiej. Mijali się przy kaplicy. Tak było dzień i noc”.

W 1944 roku, po wygranej bitwie pod Leningradem, Armia Czerwona zaczęła kierować się ku zachodowi.

„Niemcy u nas za stodołą postawili reflektor. I kiedy leciały sowieckie samoloty, to oni je namierzali i strzelali do nich. Te samoloty leciały w pewnej kolejności: najpierw zwiadowcze, potem dopiero te, z których strzelano, a na koniec bombowce. Przez 6 lat wojny tutaj było pełno wojska, a to dlatego, że zrobili obok lotnisko. Kiedy front zawrócił w Rosji, Sowieci zaczęli zrzucać na nasz teren bomby. Przylatywał samolot zwiadowczy, prawdopodobnie na spadochronie zrzucał latarnię, która oświetlała i dopiero wtedy zrzucali bomby. I tak było aż do lipca 1944 roku. Właściwie już w czerwcu Niemy byli poddenerwowani. Linia frontu przebiegała właśnie tędy. I kiedy ten front się zbliżał, był może w Folwarkach albo w Michałowie, bo oni bronili tego i to tego wojska było bardzo dużo. Kiedy ten front nadciągał, to Niemcy z końca wsi wypędzili wszystkich. Niektórym udało się uciec na przykład w żyto, bo już wtedy było wysokie. Ale nie wszystkim się udało. To było coś okropnego, trzeba było to przeżyć. Matki szły tuląc swoje dzieci. I kogo tylko zastali w domu, to wszystkich pędzili do Bogdańca na dziedziniec. Tam oddzielili mężczyzn od kobiet. Kobiety poszły aż za Skrybicze, w okolice Kudrycz.  Mężczyzn zawrócili z powrotem i zaprowadzili za stodołę. Tam kazali im wykopać jamę a następnie chcieli ich zastrzelić. Ale wtedy te kobiety – żony i matki chodziły i prosiły żołnierzy, żeby ich wypuścili, bo wiedziały, co może stać się za chwilę. Nosiły wojskowym jajka, masło, miód a nawet i wódkę. W końcu udało im się przekonać Niemców, którzy udali, że mężczyźni im po prostu uciekli. I kiedy ten front przechodził, w domach nikogo nie było – wszyscy siedzieli w schronach albo w zbożu”.

A na koniec podpalili wieś…

„Nadleciały sowieckie samoloty i ostrzeliwały wieś. Wtedy zabili młodego, ok. 21-letniego Niemca, który wyszedł rozeznać się w sytuacji. Zanieśli go do gospodyni, u której byli zakwaterowani i oznajmili, że chcą go pochować. Zawinęli ciało w koc. Gospodyni jednak zaprowadziła ich do stodoły i kazała zrobić trumnę. Zapytała też, jakiego wyznania był zabity, po czym włożyła mu medalik i poświęciła tak, jak się należy. Jego ciało pochowano przy kaplicy. Kiedy Niemcy opuszczali już wieś, podpalili ją. Oddalając się poszli w kierunku Solnik. Nie napotkali żadnego oporu aż do Lewickich. Tę wieś też spalili. W Halickich spaliła się połowa zabudowań – i domy, i stodoły. Nasz dom też się spalił. Mama opowiadała, że kiedy do domu dziadka przyszedł młody Niemiec, to łokciem wybił okno, podpalił papier i wrzucił go do środka. Mama klękała, brała go za rękę i prosiła, żeby tego nie robił. Chciała, żeby chociaż dom dziadka ocalał. Ale dziadek pobiegł i na szczęście ugasił ogień. Mało u kogo coś się nie spaliło – jeżeli nie spalił się dom, to stodoła”.

Kiedy Niemcy odstąpili, ich miejsce zajęli Sowieci

„We wsi było ich bardzo dużo. Był nawet lekarz i apteka. Nasz las wyrąbali i zrobili ziemianki. Przebywali tam już od 1944 roku, aż do 1945. Wycofali się w maju, kiedy skończyła się wojna. Na polach pozostało pełno bomb. To lotnisko było u nas do 1946 roku. Wtedy rząd już się nim zajął i zwrócono nam zajęte ziemie”.

Pani Henryka wspomina, że w czasie wojny widziała trzech zabitych Niemców.

„Jeżeli chodzi o Sowietów, to kiedy front się wycofał, a ludzie wyszli w pole kosić żyto, to znaleźli 6 ciał. Pochowali je za wsią. Później Rosjanie przenieśli te ciała na cmentarz miejski w Białymstoku. A ten zabity Niemiec leży do dziś w miejscu, w którym został pochowany. Nikt się po niego nie zgłosił”.

Na szczęście jedzenia nie brakowało

„Ludzie żyli z dnia na dzień. Gromadzili się i rozmawiali między sobą, co to będzie dalej. To się zmieniło w 1941 roku, kiedy wkroczyli Niemcy. Wtedy nie można było z nikim rozmawiać, a po 21.00 trzeba było być w domu. Ludzie pilnowali, by spędzić krowy z pola odpowiednio wcześniej. Na szczęście jedzenia nie brakowało. Każdy miał swoje gospodarstwo. Kiedy wieś opanowała armia niemiecka, to nawet prosiaka nie można było zabić. Ludzie robili to w nocy i wywozili do lasu, by tam go osmalić, bo wszędzie były patrole. Mleka, śmietany, czy jajek też nie można było w mieście sprzedać, bo pilnowali nas. Przychodzili do nas kupcy z Białegostoku, przeważnie kobiety i kupowały u nas taniej, a potem drożej sprzedawały. Z czasem jednak i one przestały od nas brać produkty. Z Sowietami było trochę inaczej, bo oni sami byli głodni i to ludzie ich dokarmiali. Każdy z nas miał chleb, bo miał ziemię. W czasie wojny w Halickich ludzie przeżyli bardzo dużo”.

Red. Marta Śliwińska

Fot. Marta Śliwińska/Podlaskie24.pl

5 2 votes
Article Rating
  • Lider nowy

Powiązane artykuły:

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Partnerzy