Podlaski Projekt „Traktoriada”: URSUS-em objeżdżają cały świat!

Dotarli do Amazonii, przejechali Drogę Śmierci w Andach i najbardziej suchą pustynię Atacama w Chile. Do nich należy też pierwszy historyczny wjazd na Olimp! Teraz chcą zdobyć Etiopię i założyć tam PGR! To tylko kilka z licznych wyczynów ekipy „Traktoriada – Traktorem Dookoła Świata”. Wierzą, że polski sprzęt jest nieśmiertelny. Dlatego też na swój środek transportu wybrali niezbyt szybkiego, ale jakże oryginalnego i kultowego URSUS-a i od lat z powodzeniem udowadniają, że żadna inna maszyna nie daje takich możliwości w terenie.

Na widok URSUS-a czapki z głów!

Ich podróże traktorem to niekończące się wrażenia, doświadczenia, trud, ale i ogromna satysfakcja.

Kiedyś ludzie stukali się w czoło i zastanawiali się o co chodzi, ale z przyrostem tysięcy kilometrów na trasie, te czapki z głów zaczęły być zdejmowane. Jest to na pewno coś niespotykanego. Nie ma zbyt wielu traktorzystów, którzy jeżdżą dookoła świata – mówi Marcin Obałek, członek ekipy.

Projekt „Traktoriada” rozpoczął się w 2002 roku. Właśnie wtedy Ursus 6014 ruszył na podbój Ameryki Południowej.

Pomysł na jeżdżenie traktorami zrodził się ponad 20 lat temu, jeszcze w czasach studenckich, w trakcie mojej pierwszej wyprawy drogą lądową przez Turcję, Iran, Pakistan do Indii, w dolinie Indusu spotkałem pracujące polskie URSUS-y C-330. Mężczyźni z wielkimi brodami i turbanami pomogli nam w mechanicznych problemach z psującym się co chwilę samochodem. I to był ten pierwszy kontakt z URSUS-em w tym dalekim świecie. Pomyślałem wtedy, że skoro nasze traktory można spotkać tak daleko, na drugim końcu świata, to może będzie to dobry pomysł na jakąś daleką wyprawę promującą przy okazji polską markę i polską myśl techniczną. Tak naprawdę ten URSUS był swego czasu jedyną polską fabryką, która produkowała jeszcze nasze pojazdy w takim podwójnym znaczeniu – z jednej strony pojazdy nieśmiertelne, którymi można wszędzie wjechać, a z drugiej –  promowała polską myśl techniczną i polskie rozwiązania – zauważa traktorzysta.

Wyprawa dookoła świata nadal trwa!

Jeżeli chodzi o traktor, to nie liczymy kilometrów, ale motogodziny. Znawcy tematu wiedzą o co chodzi. Patrząc jednak na mapę, przejechaliśmy już około 30 tysięcy kilometrów. Na początku była Ameryka Południowa na URUS-ie 6014. Przejechaliśmy też przez Urugwaj, Argentynę, Chile, Boliwię i Peru. Jeżeli chodzi o kraje europejskie, to w ramach projektu odwiedziliśmy m.in. Czechy, Węgry, Słowenię, kawałek Włoch, Austrii, Bośnię i Hercegowinę, Chorwację, Albanię, Czarnogórę, Grecję, Macedonię. Początek zamieszania z koronawirusem uniemożliwił nam wyjazd na kolejny etap. Teraz starszy brat C-330, a mianowicie C-328,utknął w południowej Serbii. Niestety, nie udało nam się pokonać Morza Śródziemnego – traktor miał trafić do Etiopii. Szukamy innej możliwości, ponieważ, poza samą jazdą traktorem, ważnym celem tej wyprawy założenie w Etiopii PGR-u, czyli Pokazowego Gospodarstwa Rolnego. Ten projekt prowadzimy z kilkoma polskimi uczelniami, instytutami, firmami. Chcemy pokazać, jak w prosty sposób, przy użyciu prostych maszyn, można unowocześnić afrykańskie rolnictwo i poprawić efektywności produkcji rolnej – opowiada członek ekipy „Traktoriada”.

Polski traktor kluczem do promocji polskich produktów?

„Traktoriada” to nie tylko jazda przed siebie i pokonywanie kolejnych krajów i kontynentów. To też kilka niezwykle ważnych idei.

– Jedną z nich jest edukacja w myśl idei patriotyzmu ekonomicznego, gospodarczego. Staramy się więc promować nie tylko polskie maszyny, ale i produkty – ekologiczne i zdrowe. Nakłaniamy konsumentów, mieszkańców miast, aby zwracali uwagę na to, co kupują, bo kupując towary od naszego, krajowego producenta sprawiają, że środki finansowe zostają w naszym kraju. Jeżeli nie będziemy o tym myśleć i będziemy zachwycać się ładnie wyglądającym towarem z zagranicy, to za chwilę możemy mieć duży problem. Dobrym przykładem są ziemniaki. Polki rolnik dostaje w skupie od 40 do 60 groszy za kilogram, natomiast klient w sklepie klient płaci za kilogram 3-4 złote. Powodem tego jest fakt, że wielkie korporacje kupują towar na Zachodzie i transportują do Polski. I najczęściej te produkty są chemicznie, sztucznie pompowane i ze zdrowiem mają niewiele wspólnego. Natomiast te nasze, ekologiczne produkty kupowane są od producentów za grosze i wywożone na Zachód. My chcemy się temu przeciwstawić. I tu najważniejszy jest konsument, czyli każdy z nas. W sklepie powinniśmy zwracać uwagę na pochodzenie produktów – uczula Marcin Obałek.

Jest dobry produkt, ale brakuje jego promocji

Celem działalności podróżników jest jednoczenie polskich producentów i promocja ich produktów. Wierzy, że dzięki takim krokom uda się wygrać z obcym kapitałem i konkurencją.

Polska marka jest dość silna w niektórych krajach Europy Zachodniej. Polski produkt i jego wysoka jakość przebija się m.in. za sprawą dużej ilości Polaków na Zachodzie. I konsumenci często płacą za dany towar dwukrotną lub trzykrotną cenę – mówi. – Sami od lipca tego roku, wspólnie z Kołem Gospodyń Wiejskich z Klewianki, zaangażowaliśmy się w uruchomienie Ryneczku Produktu Regionalnego, gdzie zaczynamy skupiać lokalnych producentów. Podczas letniego ruchu turystycznego widzieliśmy bardzo duże zainteresowanie miodami, warzywami, owocami, przetworami i ziołami z tego właśnie regionu, z ekologicznej mekki, jaką stanowią okolice Biebrzy. Zapraszamy producentów ekologicznej żywności – od wędlin przez sery, przetwory, po miody, zioła i rękodzieło do zgłaszania swoich propozycji sprzedażowych w serwisie www.specjalypodlasia.pl – dodaje.

Są też kraje, gdzie polskie produkty nadal nie są znane.

Brakuje informacji. Często sama Polska nie jest kojarzona z konkretnym miejscem na mapie. I tu też nasza rola, naszych władz rządowych i samorządowych, żeby kłaść nacisk na promocję lokalnych produktów. Dzięki takim działaniom nasz rolnik, nasz producent może dostać lepsze stawki za swoją produkcję, a borykamy się przecież z problemem nadprodukcji i braku rynków zbytu. Produkujemy i jesteśmy w tym dobrzy. Brakuje natomiast działań odgórnych, które by ten nasz produkt promowały. Z mojego doświadczenia wiem, że tam, gdzie docieramy z polskim produktem, tam jest on stawiany bardzo wysoko w rankingu. Tylko jeszcze raz podkreślam, brakuje tej informacji i przekazu i tutaj ukłony w kierunku naszych władz – apeluje traktorzysta.

Podróżnik wspomina, że nie było takiego kraju, w którym traktor i ekipa „Traktoriady” nie skupialiby na sobie uwagi mediów i opinii publicznej.

Kiedy byliśmy w Serbii, ekipa telewizyjna przyjechała aż 200 km z Belgradu, żeby realizować materiał z polską grupą, która przemierzała ich kraj Ursusem. I to jest fajna okazja, żeby przemycić te treści, które chcemy promować, które chcemy przedstawić – mówimy o polskim produkcie, polskich częściach zamiennych, ponieważ Polska jest potentatem w tym temacie. I często ludzie otwierają szeroko oczy i dziwą się, że mamy takie, czy inne towary. Na pewno te działania promocyjne są bardzo istotne i im więcej tego będzie, tym większy będzie zbyt dla producentów – zapewnia Marcin Obałek.

Chłonąć ze świata to, co najlepsze

Ekipa „Taktoriady” chętnie dzieli się swoimi doświadczeniami z innymi. Traktorzyści odwiedzają biblioteki, domy kultury, szkoły, czy nawet remizy strażackie na terenie całej Polski.

Nasza wyprawa została dostrzeżona m.in. przez Travelera National Geographic i zostaliśmy nominowani do nagrody Wyprawa Roku. Było też kilka festiwali filmowych i fotograficznych. Tak naprawdę te podróże traktorem, poza promocją polskiego produktu, są pretekstem do realizacji całej masy projektów. Jako Stowarzyszenie prowadzimy działania z zakresu profilaktyki uzależnień skierowanie do młodzieży i dorosłych. Współpracujemy z domami kultury, szkołami, bibliotekami. Prowadzę spotkania autorskie, podczas których opowiadam historie z dalekiego świata. I staram się, żeby były one dobrym przykładem dla innych i pokazywały, że można zrobić co fajnego, a kluczowe do tego jest samozaparcie i nauka. Zwracamy też uwagę, że niezwykle istotna jest też znajomość języków obcych. Wyobraźmy sobie wyjazd do bardziej lub mniej „dzikich” zakątków świata, gdzie ciężko było by się porozumieć po polsku czy nawet po angielsku. Dlatego też przed taką podróżą warto zajrzeć do słownika i nauczyć się kilku fajnych, ciekawych zwrotów, a do tego jednej czy dwóch piosenek. To otwiera drzwi do niejednej stodoły i do niejednego domu, a przede wszystkim do ludzkich serc. I właśnie z tą naszą otwartością poznajemy świat. Nie chcemy go zmieniać, ale chcemy chłonąć z tego świata to, co jest najlepsze – podkreśla podróżnik.

 

Red. Marta Śliwińska

Fot. Marta Śliwińska/Podlaskie24.pl

0 0 votes
Article Rating
  • Lider nowy

Powiązane artykuły:

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments

Partnerzy