Rolnik kontra dziki i myśliwi. Wieloletni konflikt i milionowe straty

„Można powiedzieć, że moje gospodarstwo od 2014 roku jest bardzo skromne. Z blisko 80 koni zostało mi 25 i małe źrebaki. Krów miałem 150, dziś nie mam ani jednej. Zamiast 270 hektarów, uprawiam 100” – wylicza Marcin Szarejko z miejscowości Zabłudów-Kolonia. Młody rolnik od kilku lat toczy batalię z miejscowym Kołem Łowieckim „Żbik” o szkody, które na jego ziemi wyrządziły dziki.

Marcin Szarejko w 2002 roku przejął gospodarstwo po swoim ojcu. I jak sam podkreśla, wtedy wszystko było łatwiejsze –m.in. mniej rozbudowana biurokracja i zdecydowanie lepsze warunki pogodowe.

„Moje gospodarstwo od 2014 roku jest bardzo skromne. Do 2014 roku miałem 77 koni i 150 sztuk bydła. Na terenie naszej gminy jest problem z kołem łowieckim, które próbuje niektóre gospodarstwa doprowadzić do ruiny. Są dziki, za które odpowiadają myśliwi. Pod koniec 2013 roku wybuchła choroba ASF. Były słynne protesty rolnicze, jeździliśmy do Warszawy ciągnikami. Byłem jednym z organizatorów tych protestów. Plony – łąki, pastwiska, zasiewy – wszystko zniszczyły dziki” – opowiada rolnik.

Bo nie wszędzie koła łowieckie funkcjonują tak, jak powinny.

„Były sędzia, prawnik, który myśli, że rolnik jest dla niego parobkiem, który będzie hodował te zwierzęta, a on przyjedzie, strzeli z samochodu i na tym zarobi. Tu chodziły watahy dzików po 40-50 sztuk i nikt nie chciał do nich strzelać. Dzwoniliśmy i prosiliśmy, w odpowiedzi słyszeliśmy jednak obelgi, albo w ogóle nikt nie chciał z nami rozmawiać” – relacjonuje Marcin Szarejko.

Precz z komuną

Dzięki zaangażowaniu rolników i organizacji rolniczych udało się zmienić prawo obowiązujące w Polskim Związku Łowieckim.

„Było ciężko, bo prawo ustala rząd, ale na szczęście udało nam się je zmienić i przepędzić tę komunę w związku łowieckim. Na tę chwilę zmienił się zarząd i obiecują, że zrobią porządek z tymi kołami, bo jest kilka takich kół w całym kraju, które szkodzą nie tylko rolnikom, ale też Polskiemu Związkowi Łowieckiemu. Łowiectwo to też jest tradycja” – zauważa poszkodowany hodowca.

Straty liczone w milionach

Kiedy dziki zniszczą łąki, nie rośnie na nich trawa, a w konsekwencji nie uda się zebrać siana. Zniszczone pastwisko uniemożliwia też wypas zwierząt.

„To się nasiliło u mnie w 2014 oku. Musiałem kupować zwierzętom paszę. Przyszła susza i bela sianokiszonki kosztowała 200 zł. A jeżeli kosztowała 200 zł, to człowiek hodował zwierzęta i dokładał do tego interesu. Później te zwierzęta sprzedawał, kupował paszę, a i tak mu nie wystarczało. Jeżeli ktoś nie ma swojej paszy, to nie oszukujmy się, ale nie opłaca się wcale hodować” – mówi rolnik z Zabłudowa.

Stado kurczy się, zamiast się rozrastać

Marcin Szarejko straty wyrządzone przez dziki liczy w milionach złotych. Sprawa ciągnie się od pięciu lat.

„Mam zapewnienie, że pieniądze zostaną mi w końcu wypłacone. Przez te lata, kiedy oni mi nie płacili i nie szacowali tych strat, to ja straciłem kilka milionów. Straty oszacowane przez biegłych sądowych to ponad 1,4 mln zł. I do dzisiaj nie mam tych pieniędzy wypłaconych” – podkreśla poszkodowany.„Jeżeli sprawa trwa 5 lat, a ja przez te lata nie dostałem żadnych pieniędzy, to są to dla mnie pięciokrotne straty. Nie mówię o jakichś kolosalnych zyskach, ale jeżeli było 77 koni, w tym 25 matek, to przez 5 lat każda z nich urodziłaby źrebaka. Stado mogłoby się rozrastać. A w tej chwili stado się kurczy” – dodaje.

Marcin Szarejko nie boi się mówić prawdy głośno.

„W 2002 roku, kiedy przejąłem gospodarstwo od rodziców, to zaryzykowałem. Zacząłem je rozbudowywać, miałem dużą pomoc od rodziców. I bardzo dobrze mi się wiodło. Wiadomo, że problemy się pojawiały, ale na nic mi nie brakowało i gospodarstwo się rozwijało, a tej chwili się kurczy” – podsumowuje.

Okradam siebie i własną rodzinę

Rolnik z Zabłudowa twierdzi, że skutki tegorocznej suszy dopiero odczuje. Mimo posiadania 100 hektarowego gospodarstwa, korzysta tylko z niewielkiej jego części.

„Resztę paszy dokupuję. Dopiero teraz odczuję skutki suszy, bo jeżeli w minionym roku kupowałem belę za 60-80 złotych, a w tym roku będzie kosztowała 200 zł, to ja z tych 25 koni, które mi zostały i będą się źrebić, muszę sprzedać wszystko, bo to jest już nielogiczne. Okradam siebie i własną rodzinę Te 100 hektarów ziemi nie wystarcza mi dla 25 koni. Jeżeli pole jest zniszczone, to koń piachu jadł nie będzie. Nie da się też go skosić, nie ma siana. Na 100 hektarach można wyhodować 100 koni, a ja  na swoich 100 hektarach nie mogę wykarmić 25 koni” – zauważa Marcin Szarejko.

Teoretycznie mógłby przetrwać

Poszkodowany ma 100 hektarów ziemi, do każdego hektara przysługuje mu 1 000 zł dopłaty. Teoretycznie daje to niemałą kwotę 100 tys. zł, dzięki której mógłby przetrwać. Mógłby przetrwać teoretycznie, bo…

„Ja nawet tego nie dostaję, a to z tego względu, że koło łowieckie pisze na mnie donosy do Agencji. Przedstawiciele Agencji muszą przyjechać i mnie skontrolować i nawet jeżeli ta kontrola wychodzi pozytywnie, a wychodzi pozytywnie, to są procedury unijne, obostrzenia, do których muszą się zastosować. Myśliwi robią to tylko dlatego, żebym na czas nie dostał tych pieniędzy” – żali się hodowca.

Marcin Szarejko sceptycznie podchodzi do pomocy oferowanej przez państwo w okresie pandemii.

„W mediach dużo się mówi, że są tarcze pomocowe, ochronne, ale ja uważam, że to wszystko jest propaganda. Gdyby było tak dobrze, to nie byłoby tych protestów. Rolnicy są odcięci od rynków zbytu z powodu pandemii. Jeżeli ktoś zajmuje się produkcją warzyw, owoców, to nas, polskich rolników, te sieci sklepów wielkopowierzchniowych wypierają. A wiadomo, że ludzie częściej zaglądają do dużych sklepów niż na bazary” – tłumaczy.

Chodzi też o jakość!

„Koledzy mają problemy z ziemniakami. Chcą sprzedać po 50 groszy, a największy przedsiębiorca nie chce od nich kupić. Sprowadza ziemniaki z Francji po złotówce i dopłaca jeszcze 10 gr do transportu. Polska żywność jest najzdrowsza w całej Europie. My nie stosujemy tyle chemii, co w innych krajach UE. Na Ukrainie są na przykład dozwolone środki, których w Polsce nie można używać, ale produkty ukraińskich rolników są w Polsce sprzedawane” – zauważa hodowca.

Mleko klaczy dobre na wszystko!

Marcin Szarejko wpadł na pomysł wykorzystania tego, co ma pod ręką, czyli mleka klaczy. Wraz kolegą opracowali projekt i zaczęli poszukiwać zainteresowanych. Nawiązali  kontakt m.in. z Akademią Medyczną.

„Tam profesorowie powiedzieli, że od wielu lat wiadomo, że mleko klaczy ma wiele właściwości zdrowotnych. Problemem było, skąd je wziąć, ponieważ nie każdy tę klacz potrafi wydoić. Ja akurat pozyskiwałem takie mleko. Nawiązaliśmy kontakty z różnym podmiotami, naukowcami. Projekt miał ruszyć, ale został wstrzymany, bo do produkcji mleka muszę mieć swoje łąki i pastwiska. Mleko musi być produktem powtarzalnym. Nie mogę kupować paszy, bo u każdego z rolników jest jej inna jakość. Ja nie straciłem półtora miliona, jak oszacowali to biegli, ale może 10 milionów. Litr takiego mleka kosztuje 60 złotych” – wylicza hodowca. „Mleko klaczy jest najbardziej podobnym mlekiem do mleka kobiet. I każdy ssak, łącznie z człowiekiem, kiedy się rodzi, nabierają odporności od wód płodowych i łożyska matki. A źrebak i wielbłąd jednogarbny nabierają odporności po wyssaniu klaczy, po wypiciu siary. Dopiero kiedy się jej napiją, wytwarzają przeciwciała. Z tego względu mleko klaczy jest lecznicze. Podczas chemioterapii, chemia zabija dobre i złe bakterie. Żeby zabieg się udał muszą się odbudować te dobre. Z tego względu mleko klaczy jest bardzo wskazane” – uzupełnia.

Rolnik z Zabłudowa, mimo wielu lat batalii i ogromnych strat, nie traci ducha walki.

„Może bym to już dawno zastawił, ale mam silną wolę. Nie pozwolę, żeby ktoś robił krzywdę mi i mojej rodzinie. Straszyli, że mnie zastrzelą, że mnie spalą. I taki pożar miałem. Tuż po tym wydarzeniu prezes koła zarzucił mi, że sam podpaliłem, żeby dostać odszkodowania z ubezpieczenia. Tylko, że to nie było ubezpieczone” – podkreśla.

 

Red. Marta Śliwińska

Fot. Marta Śliwińska/Podlaskie24.pl/Marcin Szarejko

1 1 vote
Article Rating
  • Lider nowy

Powiązane artykuły:

Subscribe
Powiadom o
guest

1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Koral

Pan Marcin Szarejko sam zachowuje się gorzej niż dziki.
To Agrounijny – ruski szkodnik nastawiony wyłącznie na swój krótkowzroczny interes.
Nie polecam- to ruski szpion tak jak jego szef z Agrounii.

Partnerzy