Z miłości do dzieci i rękodzieła – chusty Małgorzaty Kiełkuckiej

Jeszcze kilka lat temu sztuka i rzemiosło ludowe kojarzyły się ze starą drewnianą chatką z okiennicami i siedzącą w niej przy kaflowym piecu staruszką z chustką na głowie. Z biegiem czasu nawet i ta dziedzina twórczości zaczęła zmieniać swoje oblicze, próbując nadążyć za wymogami, jakie stawia świat współczesny. Sztuka ludowa powoli przestaje być nieciekawym reliktem przeszłości i wpuszczając powiew świeżości, stara się wciągnąć w swój świat odbiorców XXI wieku. Ale jak zaserwować dawne tradycje, by były one atrakcyjne dla młodego pokolenia? Wie to Małgorzata Kiełkucka, która od kilku lat ze swoich krosien zdejmuje barwne chusty do noszenia dzieci.

Wraz ze starszym pokoleniem powoli odchodzą w zapomnienie. Garncarstwo, kowalstwo, łyżkarstwo, i tkactwo. W sztuce ludowej niczym w zwierciadle odbija się bogactwo tradycji oraz ogromne talenty drzemiące w ludności mieszkającej z daleka od zgiełku wielkich miast. Niepowtarzalność, wielość form, a także piękno, które dziś zachwyca bardziej niż wczoraj

Skąd pomysł na wykorzystanie starej techniki tkackiej do tworzenia współczesnych chust do noszenia dzieci?

Pomysł na tkactwo zrodził się z za dużej ilości wolnego czasu. Siedziałam na urlopie macierzyńskim w domu z synem, który był dzieckiem wymagającym opieki non stop. Pomyślałam, że znajdę sobie hobby i będę tkać tkaniny dwuosnowowe, dywaniki, makatki – różne małe cuda, którymi obwieszę wszystkie ściany. Zaczęło się jednak od tego, że zrobiłam chustę do noszenia dzieci i pokazałam ją chustującym koleżankom. Wszystkie twierdziły, że jest super i że muszę robić tylko to. Poszłam więc w tym kierunku – opowiada Małgorzata Kiełkucka.

Najpierw praktyka!

Na Podlasiu tradycje tkackie przekazywano z pokolenia na pokolenie. I o ile jeszcze kilkadziesiąt lat temu warsztat tkacki można było spotkać niemalże w każdym domu, o tyle dziś jest to zajęcie bardzo rzadkie. Na naszym terenie aktywnych tkaczek jest zaledwie kilka, większość z nich to osoby w podeszłym wieku. Zostało niewiele czasu, by skorzystać z ich wiedzy i umiejętności.

W rodzinie Małgorzaty Kiełkuckiej tradycji tkackich nie było. Jej przygoda z tkactwem zaczęła się od zakupu krosna.

Kupiliśmy krosno, które przyjechało do nas w kawałkach. Złożyliśmy je jak puzzle i tak naprawdę tutaj prace stanęły. Musiałam szukać wszystkiego w Internecie, a to było kilka lat temu, kiedy jeszcze nie było tylu informacji, co teraz. Uczyłam się więc ze szwedzkich filmików, które były umieszczone na stronie muzeum. To wszystko działo się z innej strony – nie było najpierw teorii, a później praktyki. U mnie najpierw była praktyka, a później teoria. Była to droga pełna wybojów – wspomina młoda tkaczka.

Dwa wątki w przeciwstawnych kolorach i podwójna kontrastowa osnowa. Na drewnianym warsztacie tkackim, wykorzystując unikatową technikę, tkaczka z niesamowitą precyzją za pomocą prądka (cienkiej drewnianej listewki) wydobywa na wierzch nici dolnej osnowy, jednocześnie przeciągając w dół nitki górnej warstwy. Pojawiają się wzory o jednakowym kształcie, ale o różnych barwach. Tak powstaje słynna na cały świat podlaska tkanina dwuosnowowa.

 – Dopiero z czasem, kiedy już tkałam, dowiedziałam się, że Białystok i okolice słyną z tkactwa. Wcześniej wiedziałam, że ktoś tka, że są tkaniny dwuosnowowe, ale tak naprawdę nie znałam tych pań ani z imienia ani z nazwiska – zauważa Małgorzata Kiełkucka.

O czym myśli tkaczka pracując przy krosnach?

Kiedy tkam, mam miliony myśli. Myślę o wszystkim. Na przykład dziś podczas tkania myślałam, czy mam jeszcze utkać 10 centymetrów, żeby trochę przedłużyć tkaninę po to, by móc dać później wstaweczkę, bo ta wstaweczka będzie ślicznie wyglądać. A potem kolejna myśl, żeby z jednej strony zrobić inne obszycie, bo wtedy chusta będzie bardziej zwariowana. Przeważnie podczas tkania myślę o tym, jak to będzie szło dalej, co zrobię w kolejnym etapie, czy zdążę dziś zrobić frędzle, czy zdążę przygotować – opowiada Małgorzata Kiełkucka.

Tkanina powinna żyć!

Chusty Małgorzaty przyciągają uwagę z jednej strony misternie utkanymi wzorami, a z drugiej często zaskakującymi połączeniami kolorów.

Nie boję się łączyć kolorów. Lubię kontrasty, wręcz je uwielbiam. Lubię, jak się dużo dzieje. Uważam, że tkanina jest też ozdobą. Nie musi być szara, bura. Oczywiście, są osoby, które lubią taką kolorystykę. Przez tkaninę możemy wyrazić siebie. Jeżeli ktoś mi wysyła inspirację, która jest dosłownie abstrakcją, wtedy czuję, że to jest to! Mogę użyć 20-30 kolorów, będzie ruch na tkaninie, co 10 centymetrów będzie się coś zmieniało. Tkanina będzie wyglądała, jakby ciągle była w ruchu. I to jest mój ulubiony styl farbowania – wtedy, kiedy dużo się dzieje – podkreśla twórczyni chust.

Małgorzata – wytka i czosnek i karpia!

Tkaczka zapytana o najdziwniejszy projekt, jaki zrealizowała, odpowiada z uśmiechem:

Jest taki! Dostałam takie piękne zdjęcie karpia, którego złowił mąż jednej z mam i powiedział, że on chce taką chustę, w takiego karpia. Pamiętam to jak dziś. Jechałam wtedy samochodem i zmusiłam męża, by się zatrzymał, ponieważ chciałam mu pokazać to zdjęcie. To było wyzwanie, które zapamiętałam. Była jeszcze jedna inspiracja, którą uwielbiam – czosnek. Tak, dostałam czosnek jako inspirację – takie piękne główki czosnku. Nie dość, że utkałam chustę w tych kolorach, to jeszcze w kształcie tych główek czosnku.

Wiele tkaczek podkreśla, że wzory, które później przenoszą na swoje tkaniny, śnią im się w nocy.

Że się śnią wzory, to mało powiedziane. Jednej nocy śniło mi się, że tkałam chustę. Wstałam rano tak strasznie zmęczona, tak mnie bolały kolana. A najgorszy sen każdej tkaczki, to jak się śni, że coś się psuje. Miałam raz taki sen, że coś mi się w krośnie zepsuło i pierwsze, co zrobiłam rano po wstaniu z łóżka, to ruszyłam do pracowni i sprawdziłam, czy wszystko działa – opowiada Małgorzata Kiełkucka.

W tkactwo zaangażował się również mąż!

Mąż bardzo mi pomaga. Tak naprawdę bez niego nie mogłabym robić tego na pełen etat, bo robię to nawet i na dwa pełen etaty. Kiedy on wraca z pracy, zajmuje się dziećmi, ja mogę pracować. Kiedy farbuję, też stara mi się pomóc, żeby to poszło jak najszybciej i żebym była zadowolona z efektu końcowego. To jest takie fajne wsparcie. Dobrze jest mieć kogoś, kto wysłucha, doradzi, powie swoje zdanie – nie kryje swojej wdzięczności twórczyni.

„Każdy głupi może tkać?”

Mąż zawsze śmieje się, że każdy głupi może tkać. To jest taki jego stały tekst. I rzeczywiście próbował, ale mimo tego, co mówi, nie wychodziło mu to zbyt równo. Muszę jednak pochwalić dzieci, które miałam okazję uczyć. Niektóre miały takie wyczucie, tacy młodzi tkacze 6-8-letni i gdybym mogła, to wzięłabym ich wszystkich do domu, uczyła tkać, żeby to poszło dalej, bo niektórzy mają wrodzony talent – zachwala tkaczka.

O koszmarach tkaczki słów kilka….

– Koszmarem tkaczki jest plącząca się przędza. Szczególnie przędza, która lata w czółenku i zrobi się jakiś supełek czy zawiniątko albo jak się zrobi supełek na końcu tkaniny, który też trzeba poprawiać. Myślę, że każda tkaczka stara się tego pilnować. Czasami ten błąd widać dopiero, jak ściągnie się tkaninę z krosien. Na szczęście nie dzieje się tak często – podkreśla Małgorzata Kiełkucka.

By technika tkacka nie zaginęła…

Moim marzeniem jest ogromne studio, w którym miałbym 10 krosien. Marzy mi się też organizacja kursów tkackich, aby ludzie z całej Polski się zjeżdżali, abym mogła ich nauczyć, pokazać, wytłumaczyć. Chciałabym pójść w nauczanie tkactwa, żeby wszystkich uświadamiać i ciągnąc ten temat, aby on nie zaginął – mówi o swoich planach młoda tkaczka.

Red. Marta Śliwińska

Fot. Marta Śliwińska/Podlaskie24.pl

0 0 votes
Article Rating
  • Lider nowy

Powiązane artykuły:

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Partnerzy