Postawiłam na słowo i interpretację – wywiad z Izabelą Szafrańską

Urodziła się w Lipnicy Wielkiej na Sądecczyźnie. Miłość do muzyki żydowskiej sprawiła, że przyjechała na studia do Białegostoku. Obecnie mieszka i tworzy w Warszawie, ale tak naprawdę żyje na walizkach. Ma 26 lat i właśnie wydała swoją pierwszą płytę „Z bursztynu”. Ma wszystko – urodę, talent, charyzmę, wrażliwość i góralski temperament. Izabela Szafrańska – „inny młody człowiek”. Jak sama mówi, jest pod dobrymi skrzydłami wspaniałych ludzi. Nam opowiedziała, dlaczego w swoich piosenkach stawia na głębię, emocje i przekaz. 

Co się czuje, kiedy trzyma się w dłoniach swoją pierwszą, wymarzoną płytę?

Wielką radość i niedowierzanie. Na początku nie mogłam uwierzyć, że ta płyta już jest, że trzymam ją w rękach. To było wielkie tempo pracy. Stworzyliśmy ją w cztery miesiące. To jest niespotykane. Praca z tyloma wspaniałymi muzykami, z bardzo dużą ilością tekstu. I nie lada wyzwanie, żeby to jakość zamknąć w ramy czasowe, pogodzić próby z różnymi innymi obowiązkami. To są świetni muzycy, którzy koncertują na całym świecie. Jestem szczęśliwa, że się udało. Oczywiście mogło być różnie, były różne sytuacje, nie było łatwo, ale dopłynęliśmy do brzegu. Mam nadzieję, że ta płyta będzie dawała radość również innym.

O czym jest płyta „Z bursztynu”?

To dwanaście niezwykle ważnych, osobistych utworów. Niczym bursztyn kryją swoją tajemnicę. Nie ma dwóch takich samych miłości, jak i nie ma dwóch takich samych bursztynów. Każda miłość jest inna. Doznajemy, przeżywamy i doświadczamy różnych rzeczy. To jest jedna wielka tajemnica. Bursztyn to kamień, który oczyszcza, leczy. Myślę więc, że na tej płycie każdy znajdzie swoją miłość i wierzę, że będzie ona działała oczyszczająco, uwalniająco, refleksyjnie i będzie pomagała ludziom. To dwanaście różnych historii od miłości niewinnej, subtelnej, dziecięcej, po miłość dojrzałą z wielkimi dramatami, problemami. Pojawiają się takie uczucia jak żal, ból i cierpienie, które bardzo nas dotykają, zmieniają nasze życie. Ta płyta opowiada też o miłości do kraju, do pochodzenia, o swoich korzeniach i pewnych tradycjach.

„Aniele Słabych” to jeden z dwunastu utworów, który znalazł się na krążku. Utwór liryczny, przejmujący i smutny…

To modlitwa o ludziach słabych, takich, jak my. Z problemami, z nieprzepracowanymi emocjami, z poczuciem niesprawiedliwości i odrzucenia, z naszymi słabościami i niemocą. To jest naprawdę przepiękna, poruszająca i bardzo emocjonalna modlitwa. Od tego utworu zaczęła się w ogóle praca nad płytą. „Aniele Słabych” to w zasadzie pierwszy kawałek, który powstał na płytę. Słowa napisał Grzegorz Walczak. Pomysł aby ta płyta powstała, narodził się podczas wspólnej podróży mojej, Kasi Walentynowicz oraz Marcina Partyki na spektakl „Xięgi Schulza” do Teatru Polskiego we Wrocławiu. Reżyserem był nasz wspólny przyjaciel Jan Szurmiej a muzykę do tego spektaklu skomponował właśnie Marcin Partyka . W drodze dużo rozmawialiśmy o życiu i mojej drodze artystycznej. Doszliśmy do wniosku, że we trójkę możemy stworzyć coś naprawdę ważnego i wartościowego. Długo nie musiałam czekać, po powrocie Marcin Partyka zaopiekował się mną muzycznie i stworzył przepiękne kompozycje i aranżacje do całości płyty a nad wszystkim czuwała Kasia Walentynowicz, która  wydała ten album z miłości do muzyki i z naszej wielkiej przyjaźni.

Ta płyta to Twoje muzyczne spełnienie?

Mam różne projekty muzyczne – od piosenki literackiej, filmowej, po muzykę żydowską. I ta płyta to jest moje marzenie, zawsze chciałam debiutować z takim repertuarem, z czymś tak wielkim. To płyta z mądrym i głębokim tekstem, więc na pewno nie jest to komercyjne. Brałam udział w programach typu talent show, ludzie są więc czasami zaskoczeni moim wyborem, że debiutuję z takim materiałem, bo biorąc pod uwagę realia piosenki popularnej, spodziewali się zupełnie innego repertuaru – przyjemnego, lekkiego. Ja postawiłam jednak na głębię, emocje i przekaz.

W takim razie dla kogo jest ten krążek?

Cieszę się z tej płyty, z tego, że jest taka, a nie inna, że jest ambitna. Jestem pod dobrymi skrzydłami, czuwają nade mną wspaniali i dobrzy ludzie. Ta płyta nie jest popisem wokalnym. Postawiłam w niej na słowo i na interpretację. Jeżeli ktoś szuka w tej płycie komercji albo czegoś, co jest bardzo popularne, to raczej tego nie znajdzie. Znajdzie tutaj refleksję, spokój, ciszę. Oczywiście pojawiają się też wątki dramatyczne, jest też mocniejsza ekspresja w niektórych utworach. Pierwszy utwór, który otwiera płytę to opowieść o mnie. Ja to czuję od pierwszych dźwięków. Wychodzi w nim mój „pogórzański” temperament i to, jaka jestem. Klimat tej piosenki jest niesamowity. 17 grudnia pojawi się teledysk właśnie do tego utworu, wcześniej pojawił się klip do utworu „Bursztynowa Królowa” – utwór ten promuje cały album „Z bursztynu”.

Ludzie kojarzą Cię z muzyką komercyjną, a to, jak sama wspomniałaś, zapewne skutek Twojego udziału w popularnych programach telewizyjnych. Mi jednak Izabela Szafrańska kojarzy się przede wszystkim z piosenką poetycką. Pamiętam 2017 rok i Twoją wygraną na Festiwalu Piosenki Literackiej im. Łucji Prus w Białymstoku. Domyślam się, że tworząc swoją pierwszą płytę nie postawiłaś na komercję świadomie, chociaż ta komercja z pewnością podniosłoby sprzedaż krążka. Zastanawiam się dlaczego postąpiłaś inaczej niż wielu debiutujących, młodych artystów, którym zależy przecież na popularności? 

Uwielbiam piosenkę literacką, jej głębię, przekaz, a taki przekaz uzyskujemy dzięki piosence z mądrym tekstem. To jest mi bardzo bliskie. Uwielbiam śpiewać o takich rzeczach i nie wyobrażam sobie debiutować z czymś innym. Mogłabym oczywiście pójść w stronę bardziej komercyjną, popularną, dla większości. Teraz tego nie czuję, może kiedyś się to zmieni, nie wiem. Ktoś mądry kiedyś mi powiedział, że przyjdzie czas na  rzeczy łatwe, lekkie i przyjemne. Płyta, która powstała to wielkie poświęcenie osób, które ją współtworzyły. Zaprosiliśmy wybitnych polskich tekściarzy, którzy napisali najpiękniej o miłości – Justynę Holm, Mirkę Szawińską, Małgorzatę Wojciechowską, Jana Wołka, Jana Kondraka, o. Wacława Oszajcę, Grzegorza Tomczaka, Grzegorza Walczaka, Janusza Kukułę. W zasadzie Jan Kondrak jest ojcem chrzestnym mojego sukcesu, jeżeli chodzi o piosenkę literacką. To on mnie odkrył podczas jednego z festiwali piosenki poetyckiej. Zawdzięczam mu wiele. Nauczył mnie podejścia do tekstu, do słowa i interpretacji.

Na temat udziału w programach typu talent show krążą różne opinie. Jak było w Twoim przypadku? Udział w tego typu programach pomógł, czy raczej zaszufladkował?

Akurat w moim przypadku pomogło, zdobyłam więcej odbiorców a to przełożyło się na koncerty, na zaproszenia na różne festiwale, wydarzenia artystyczne, poznałam ludzi z branży. Zobaczyłam też, jak to wszystko wygląda od kuchni. Wcale nie jest tak łatwo, jakby się mogło wydawać. To jest ciężka praca. Byłam w szoku, że jest tam takie tempo, że tak się wszystko szybko dzieje. Z perspektywy widza przed telewizorem to naprawdę jest banał, coś przyjemnego i lekkiego, a w rzeczywistości jest odwrotnie. Cieszę się, bo doszłam do półfinału i uważam, że pożegnałam się z programem w odpowiednim momencie. Nie jestem związana żadnymi kontraktami, działam na własną rękę, współpracuje z wybitnymi postaciami i  na pewno nie poprzestanę na jednej płycie. W głowie rodzi się już kolejny projekt, kolejna moja muzyczna odsłona.

Piosenka literacka to jedno, ale w Twoim życiu obecna jest również muzyka sefardyjska. Opowiedz o niej nieco więcej…

Muzyka sefardyjska to moja  pierwsza miłość . Pięć lat temu założyłam z siostrami projekt El Saffron. Muzyka sefardyjska to połączenie muzyki żydowskiej, hiszpańskiej, portugalskiej w duchu flamenco. Pieśni są wykonywane w języku ladino. W 2015 roku miałam zaszczyt poznać i porozmawiać z prekursorką muzyki sefardyjskiej na świecie – Yasmin Levy. To był chyba najcudowniejszy moment w moim życiu. Z zespołem El Saffron sporo koncertowaliśmy. Życie się trochę pokomplikowało , siostry wyleciały do USA zespół więc został zawieszony. Aktualnie mam nowy projekt związany z muzyką żydowską pt. „ Żydowska ulica”. Koncertuję i tworzę ze znakomitymi muzykami, m.in. pianistą Przemkiem Zalewskim, który od ponad 2 lat towarzyszy mi na mojej drodze artystycznej.

I to właśnie muzyka żydowska przywiodła Cię aż z Lipnicy Wielkiej na studia do Białegostoku?

Wybrałam studia kulturoznawcze nie bez powodu. Nie bez powodu też przyjechałam do Białegostoku. Zamiłowanie do kultury żydowskiej jest u mnie bardzo głębokie. Znamy historię Białegostoku i wiadomo, że to miasto przed wojną było w większości zamieszkiwane przez ludność żydowskiego pochodzenia. Ja po prostu zakochałam się w Białymstoku i tej kulturze. Pomyślałam, że to jest odpowiednie miejsce dla mnie, gdzie mogę się spełniać i rozwijać swoją pasję. Występowałam na różnych festiwalach: Zachor, czy Podlaska Oktawa Kultur . W 2017 roku  zostałam  stypendystką Marszałka Województwa Podlaskiego. Miłość do muzyki sefardyjskiej i do kultury Żydów sefardyjskich była tak wielka, że postanowiłam napisać pracę licencjacką na ten temat. Jestem absolwentką studiów kulturoznawczych na Uniwersytecie w Białymstoku. Naprawdę miałam wielkie szczęście, że dane było mi studiować właśnie tam. Dostałam ogromne wsparcie od władz uczelni i wykładowców, którzy pomogli mi się rozwijać i spełniać artystycznie.

Jeżeli już rozmawiamy o muzyce żydowskiej, to przed oczami mam Twój klip do utworu „Dona, Dona”. Wystąpił w nim nieżyjący już niestety pan Zbyszek Siwiński, który urodził się w żydowskim getcie i do końca swoich dni starał się dowiedzieć, kim tak naprawdę jest, skąd pochodzi i kim była jego rodzina. To bardzo smutna historia, znana niewielu Białostoczanom. Tym bardziej zastanawiam się, jak to się stało, że poruszyłaś właśnie ten temat?

Kiedyś z gitarzystą Pawłem Sokołowskim stworzyliśmy  zupełnie inną aranżację do żydowskiego utworu „Dona, Dona”, którą wykonywała kiedyś Joan Baez. To bardzo ważny i wzruszający utwór, poruszający niezwykle ważne kwestie. Piosenkę tę można zinterpretować na wiele sposobów i chociaż  istnieje na jej temat wiele spekulacji, to jednak tą aranżacją i obrazem chcieliśmy pokazać trudną sytuację Żydów w okupowanej Europie  i złożyć hołd wszystkim bohaterom II wojny światowej. „Donę” wykonywałam w  polskim tłumaczeniu Tymoteusza Kondraka. Teledysk pomógł nam zrealizować Dariusz Szada-Borzyszkowski. Był jego reżyserem i zapoznał mnie ze Zbyszkiem Siwińskim i jego historią.  Zbyszek to był wyjątkowy człowiek, jego osoba i jego historia urzekła mnie niesamowicie. Nie wyobrażałam sobie innego bohatera wideoklipu. Jego serdeczny uśmiech zapamiętam na bardzo długo.

Przypominają mi się słowa mojej koleżanki, która powiedziała kiedyś, że na festiwale piosenki literackiej przyjeżdżają „inni młodzi ludzie”. I kiedy tak Cię słucham, to mam wrażenie, że Ty właśnie jesteś taką „inną młodą osobą”. Młodą, ale bardzo dojrzałą. Jest w Tobie bardzo dużo wrażliwości.

Jest we mnie dużo wrażliwości, bo jako 26-latka przeżyłam już w życiu bardzo dużo. To, czego doświadczyłam, te wszystkie sytuacje i towarzyszące im emocje sprawiły, że jestem tym, kim jestem. Po mnie od razu widać emocje. Dlatego może tak bliska mi jest piosenka literacka. Ten nurt piosenki mądrej jest bardzo dobitny, emocjonalny i szczery. Do tego dochodzi muzyka żydowska, która jest dla mnie wielce mistyczna. Niesamowicie na mnie wpływa. Kocham muzykę, kocham ludzi i kocham śpiewać. Chciałabym to robić do końca świata i jeszcze dzień dłużej.

Red. Marta Śliwińska

Fot. Renata Świątecka

0 0 votes
Article Rating
  • Lider nowy

Powiązane artykuły:

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Partnerzy