Rafałówka, gmina Zabłudów. Od kilku miesięcy mieszkańcy tej niewielkiej podbiałostockiej miejscowości żyją w strachu. Wilki coraz śmielej podchodzą do gospodarstw, podkopują się pod ogrodzenia, a nawet atakują zwierzęta w obecności ludzi. W nocy wyją tak blisko, że – jak mówią gospodarze – „nie da się zasnąć”
W ostatnim czasie odnotowano kilkanaście przypadków zagryzień zwierząt gospodarskich, a mieszkańcy coraz częściej zgłaszają, że drapieżniki pojawiają się tuż przy zabudowaniach.
„Nie śpimy spokojnie. One się nie boją niczego”
Pani Wanda Rakowska z Rafałówki pokazuje podkop przy ogrodzeniu swojego domu.
– Tu, proszę zobaczyć, próbował się przedostać wilk. Tu są psy, a tam dom. W obecności nas, w obecności psów. One nie boją się niczego. Czujka na światło. Dźwięki piły, traktor – nic ich nie rusza. Największy problem jest taki, że one się nie boją ludzi – mówi kobieta.
Jak dodaje, życie w ciągłym napięciu stało się codziennością:
– Od momentu ataku nie przespaliśmy ani jednej nocy spokojnie. One podchodzą, sądują, zostawiają ślady. W nocy wyją, dwa razy słyszałam je przy krzyżu św. Gabriela. To dźwięk, jakby ktoś żyletkami kroił powietrze.
Pani Rakowska podkreśla, że nie jest przeciwniczką ochrony wilków, ale – jak mówi – „coś się wymknęło spod kontroli”.
– Nie mam nic przeciwko wilkom, niech żyją w lesie. Ale one wchodzą na nasze podwórka. To nie ich wina, tylko ludzi, którzy im na to pozwolili. Bo jak człowiek przestaje strzelać, to wilk przestaje się bać.
„To już nie las, to pustynia. Zostały tylko wilki”
Pani Wanda pokazuje też puste pola i zarośla:
– Mieszkamy tu ponad 20 lat. Od dwóch lat nie ma saren, łosi, zajęcy, nawet lisów. Ten las jest martwy, ale są w nim wilki. Czy to jest równowaga w przyrodzie? – pyta.
Kobieta opowiada o dramatycznych atakach:
– Wilki przekopały się pod siatką i weszły na wybieg, dosłownie kilka metrów od naszego domu. Pozagryzały kozy, wyciągnęły je przez dziurę w ogrodzeniu. Została tylko krew i strzępki sierści. Jedno koźlę znaleźliśmy niedociągnięte w stronę lasu.
Dramat przeżywają też sąsiedzi:
– Ludzie tu mają dzieci, psy i czują się zagrożeni. Ogrodzenie, jakie zalecają organizacje prowilkowe – dwa metry w górę i pół metra w ziemię – kogo na to stać?
Zagryzły 18 owiec. Syn płakał, jak to zobaczył
Podobne historie opowiada Marek Kuźmicz z Rafałówki, hodowca owiec.
– Miałem dwa ciężkie ataki. W jednym wilki zagryzły osiemnaście owiec, wszystkie mocno kotne. Wypadły z nich małe, które za kilka dni miały się urodzić. W drugim ataku wydrążyły dziurę pod drzwiami do owczarni i wyciągnęły siedem owiec. W zbożu znaleźliśmy siedem kręgów, gdzie je oprawiały – wspomina mężczyzna.
Pan Marek zabezpieczył gospodarstwo – siatki, elektryczny pastuch, reflektory, hałasujące blaszki – ale to nie wystarczyło.
– Wilki się przyzwyczajają. Podchodzą znowu. To tylko kwestia czasu, aż znów zrobią podkop. Kiedyś na polach było siedem, dziesięć saren. Teraz może jedna. Jak skończy się żer w lesie, przyjdą do nas – mówi rolnik.
Nie możemy strzelać. Możemy tylko czekać
Sytuację potwierdza Rafał Małaszewicz z Koła Łowieckiego „Żbik” w Zabłudowie:
– Wilk jest pod ścisłą ochroną. My, myśliwi, nie możemy strzelać. Problem narasta, ataków jest coraz więcej. Piszemy do ministra, żeby coś z tym zrobił. Możemy tylko odstraszać hukowo.
Myśliwy tłumaczy, że drapieżniki nie mają dziś żadnych naturalnych zagrożeń:
– Nie ma redukcji, więc mają dobry byt żerowy, szybko się rozmnażają i nie boją się człowieka. Jak kończy się jedzenie w lesie, idą do rolników. Prosty łup.
Ludzie chcą po prostu spokojnie żyć
– My już mówimy, że się przeprowadzimy. Ale komu sprzedać taki dom? Trzeba uczciwie powiedzieć: ładne miejsce, tylko że w lesie mieszkają wilki – mówi pani Wanda Rakowska. – My tu nie chcemy wojny z przyrodą. My chcemy tylko spokojnie żyć – dodaje patrząc w stronę lasu.
Red. Marta Śliwińska
Fot. Marta Śliwińska Podlaskie24.pl





















